Rozdział 20: Ucieczka

350 29 4
                                    

PERSEFONA

Miłość to wielka emocja. Jeśli się kogoś kocha darzy się tą osobę ogromnym zaufaniem. Jest to początek romansu, który może trwać całe życie albo jeden dzień. Życie przynosi wiele przeszkód, ale jeśli się je pokona wspólnie może to być wieczne, ale jeśli jedno się podda, drugie się łamie.

Nie chodzi o to by patrzeć na siebie nawzajem, ale by moc wspólnie patrzyć w tym samym kierunku by razem to przetrwać. Wspólnie.

W końcu zatrzymaliśmy się przed ogromnym budynkiem, który ewidentnie nie był już zamieszkiwany. Żółte, obdarte ściany były porośnięte przeróżnymi krzakami i roślinami. Okna były wybite, a sam budynek ledwo trzymał się prosto. Miał chyba z pięć pięter co samo w sobie świadczyło o jego niestabilności po tylu latach. Dookoła znajdował się niewielki las, a droga tu zajęła nam jakoś dwadzieścia minut.

- Gdzie my jesteśmy? - spytałam odwracając się do chłopaka, który zdjął już swoją maskę i wpatrywał się teraz w mnie z uśmiechem.

- Niespodzianka - odpowiedział jedynie i złapał moją dłoń prowadząc mnie w stronę wyrwanych drzwi - Muszę ci coś pokazać.

- Nie wejdę tam - zatrzymałam się o wpatrywałam w jego twarz - To przecież w każdej chwili może się zawalić. A co jeśli tam utkniemy, albo zginiemy?!

- Nie panikuj kwiatuszku - odwrócił się w moją stronę i złapał w dłonie moja poliki - Ten budynek stoi tu opuszczony przez pięćdziesiąt lat i dalej się nie zawalił. Testowałem go - po ostatnich słowach uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie delikatnie w czoło. Złapał moją dłoń i poprowadził w stronę wejścia.

Weszliśmy po stopniach, a po chwili znaleźliśmy się w środku. Chłopak zapalił latarkę i poprowadził mnie w głąb murów. Odór stęchlizny i pleśni unosił się dookoła, a po podłodze walały się kawałki szkła wybite z ramy okien.

Weszliśmy na stopnie prowadzące wyżej i doszliśmy chyba do drugiego piętra gdy moja kostka przyprawiła mnie o ból.

- Kurwa - syknęłam i złapałam się barierki obok, z której szedł już kolor. Idąc musiałam źle stanąć przez co moja stopa się wygięła i teraz ogromnie mnie piekła.

- Co jest? - spytał mój towarzysz zatrzymując się i spoglądając na miejsce na mojej nodze gdzie aktualnie się trzymałam.

- Źle stanęłam. Zaraz przejdzie - Misha jedynie westchnął na moje słowa i odwrócił się do mnie tyłem.

- Wskakuj.

- Zaraz mi przejdzie. Dam rad...

- Wskakuj kwiatuszku bo zrobię to siłą - stałam nieruchomo i zastanawiałam się co zrobić, aż w końcu zdecydowałam, że wejdę na jego plecy, a chłopak podniósł mnie jakbym nic nie ważyła.

- Ale to wysoko, będzie ci ciężej - powiedziałam gdy szedł z mną na plecach coraz wyżej.

- Nie przesadzaj, że aż tyle ważysz - odpowiedział podając mi latarkę - Weź. Będziesz świecić przed nami, a ja złapie cię mocniej byś nie spadła - zrobiłam co kazał i nakierowałam światło przed nami.

Droga zajęła nam jakieś pięć minut, a gdy stanęliśmy przed jakimiś metalowymi drzwiami, White przystanął i szarpnął za nie po czym wyszedł na świeże powietrze. Lekki wiatr rozwiał moje włosy, a zapcha drzew jaki się roznosił wokół nas sprawił, że moje wargi mimowolnie uniosły się do góry.

VANDALOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz