Rozdział 4

137 4 0
                                    

Miłość jest uczuciem nie decyzją. Mogę kochać każdego, ale pokochać tylko go. Jego włosy, jego oczy, to jak na mnie patrzy, jak rozczula mnie każdym dotykiem. Jego ręce dające mi ukojenie w ciężkich chwilach. Dłonie, które delikatnie błądzą po moich biodrach, gdy razem tańczymy w salonie do hitów lat 90-tych. Jego bliskość, która zapewnia mnie o bezpieczeństwie, obecności i miłości. Skradł mnie. Moje serce będzie należeć tylko do niego.

***

– Wytłumacz mi to.– powiedziałam, gdy łzy ciągnęły się do moich oczu.– Nie rozumiem.

– Nie chce cię tam.– odpowiedział cicho trzymając ręce w kieszeni. Nie patrzył na mnie.

Czułam jak ciężka gula stanęła mi w gardle. Nie mogłam wydusić słowa w proteście. To był cios prosto w serce w to serce, które należy do niego. Złapałam go za ramię, ciągnęłam, chciałam mu pokazac, że jest mój. Spojrzałam mu w oczy, które tak bardzo uciekały na bok.

– Charles..– wydusiłam.

– Proszę cię nie bądź histeryczką.– w końcu spojrzał na mnie i złapał moją dłoń.– Nie bierz tego do siebie. To biznesowy bankiet, a ja muszę dobrze wypaść przed klientem.

– W dupie mam twojego klienta!– przełknęłam tą gule i przez zaciśnięte zęby wycedziłam.– Powiedz mi to w twarz, prosto w twarz!

– Nie chce cię tam! Nie panujesz nad alkoholem! Rozumiesz!?– boleśnie ścisnął moj nadgarstek.– Nie chce cię nazywać pieprzoną alkoholiczką, ale uwierz masz z tym problem.– odepchnął mnie, a ja odeszłam parę kroków w tył.

Nie wytrzymałam. Pojedyńcze łzy spłynęły po moich policzkach, a warga drżała nie umiejąc wydusić żadnego słowa. Tylko on widział jak płacze, nikt więcej. Ufałam mu, ufam i będę ufać. Zostawiłam go w przedpokoju i stanowczym krokiem ruszyłam do sypialni, by się uspokoić. Wparowałam do niej jak tornado, a natłok mysli dobijał mnie jeszcze bardziej. Rozrzucałam pościel i poduszki z łóżka jakby to one były winowajcą. Wytarłam łzy o rękaw i wziąłam głębokie wdechy. 1..2...3... Wdech wydech, wdech, wydech, wdech, wydech, wdech i stop. Dziesięć sekund, piętnaście, dam radę do dwudziestu, chce trzydzieści, nie wytrzymam czterdziestu. I wydech. Złapał mnie od tyłu i objął. Odchyliłam głowę by położyć na jego ramię.

– Kurwa, Charlie.– wyciągnęłam rękę by złapać jego włosy w solidny uścisk.– Nigdy nie przyniosłam ci wstydu, wiesz o tym dobrze.

– Wybacz.– położył twarz na zgięciu mojej szyi.– Nie chcaialem być dla ciebie wredny, stresuje się. Przepraszam, wyładowuje to wszystko na tobie.

Odwróciłam się w jego stronę i czule pogłaskałam po policzku. Uśmiechnęłam się i zaśmiałam przez łzy.

– Umiem się zachować i się opanuje.– pocałowałam go w usta i poprawiłam mu marynarkę.– Idź już bo cię szef zje. Do wieczora.

Wyszedł, a ja zostałam znowu sama. Codziennie patrzę jak zamykają się za nim drzwi jak znika z mojego pola widzenia jak tracę go na kolejne parę godzin. Przez to szukam zajęcia moje myśli i czyny plączą się w różne strony. Mieszają się na dobre i złe. Chcę poprostu żeby był ze mną potrzebuje towarzystwa potrzebuje go blisko mnie. Nie mogę być sama. To mnie dobija, samotność to mój największy wróg. Jest jak koc, który otula, ale z każdą chwilą staje się cięższy aż w końcu nie możesz się z niego wydostać. Potrzebuje innych żeby siedzieli ze mną pod tym kocem.

Była niedziela, nowy projekt Charlesa zajmował mu coraz więcej dni w tygodniu. Dawniej weekendy były nasze, planowałam je od świtu do nocy. Teraz siedzę w bujanym podwieszanym fotelu, na przestronnym balkonie z widokiem na Boston. Czarna kawa przepływa przez moje gardło jak gorące ukojenie. Rozgrzewa mnie w wietrzny dzień. Kartki książki nie chcą się utrzymywać na miejscu, zginają się w połowie co chwila zasłaniając mi tekst.

The wall you didn't see || ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz