Rozdział 11

108 2 0
                                    

Wszedłem do domu z ciężarem na plecach. Nie umiałem utrzymać moich emocji w ryzach. Już w progu ujrzałem czerwone szpilki, które równo ułożone pod ścianą przyprawiały mnie o jeszcze większy strach. Było wiadome, że zostanie na dłużej, a ta rozmowa nie będzie należała do najkrótszych. Nie mam pojęcia nawet o czym będzie, ale wiem, że gdy ona przyjeżdża do naszego domu, rodzinnego, w którym się wychowaliśmy i w których ona nas wychowywała będzie to długa ciężka dyskusja. O tyle dobrze, że nie było ojca straciłby do mnie resztki zaufania gdyby moje zachowanie przywlokło matkę do domu. Szedłem dalej w głąb rezydencji czułem się znowu jak szesnastolatek kiedy dyrekcja wezwała moich rodziców do szkoły po tym jak ze znajomymi paliłem papierosy w składziku na miotły.

No i się doczekałem, wchodzą do salonu siedziała już tam ona z moim bratem i siostrą. Piją sobie na spokojnie kawę, a gdy ujrzeli mnie matka wyrzuciła ich z pokoju i grzecznie poszli do innego pomieszczenia. Na drżących nogach podszedłem bliżej nawet na mnie nie patrzyła, gdy usiadłem naprzeciwko niej wokół nas biegała jej chihuahua, wabiąca się Czikita. I choć z pyska była urocza to charakter miała po matce była po prostu małą kur… mlasnęła, odkładając filiżankę z jasnej porcelany na szklany stolik. Wytarła w nią chyba połowę swoich czerwonych ust, które potem miętoliła rozprowadzić na nowo równo pomadkę. Ton przez telefon brzmiał o wiele groźnie, tak jakby była wkurzona na milion światów plus ten, w którym żyje. Myślałem, że zacznie od wydziedziczenia wszystkiego, co mi dała. Czy zrobiłem jakiś błąd, źle wpisałam ceny w rachunkach, wysłałem dokumenty do innej firmy? Nie miałem w ogóle pojęcia co mogłem zrobić. Wstała wciąż nic nie mówiąc zrobiła dwa kółka wokół sofy, oglądając przy tym stare mieszkanie. Moje ręce spoczęły na moich kolanach i choć byłem dorosłym mężczyzną i nie bałem się stawiać innym to przed nią byłem jak miękka klucha, którą jednym walnięciem można rozpryskać na ścianie. W końcu stanęła za kanapą wzięła głęboki wdech i jej oczy powędrowały na mnie, jej spojrzenie wypaliło we mnie dziury i paliło mnie od środka.

– Co to ma kurwa znaczyć!– wykrzyczała, a ślina opuściła jej usta i wylądowała na obiciu kanapy. Kawałek strachu spadł mi z serca bo bardziej bałem się, że będzie spokojna.– Wiesz co o tobie wszyscy mówią?! Wstyd dla całej rodziny. Ojciec cię tak wychował?! Oczywiście, że tak, ma za miękką rękę dla was!

– Co zrobiłem?– zapytałem spokojnie. Jej oczy robiły się coraz bardziej wykrzywione, a brwi marszczyły się niewyobrażalnie mocno.

– Zadzwoniła dzisiaj do mnie Cassiela. I wiesz co mi powiedziała?! Składała mi kondolencje! Bo mój syn jest jakimś.. jakimś. Homo niewiadomo.

– Chodzi ci, że jestem gejem?

– Zamknij się! Nie chcę słyszeć nic takiego z twoich ust i od innych. Plotki rozeszły się już do Kanady!– złapała się za głowę.– Powiedz mi, że to nie jest prawda.

– Mam dziewczynę.– odetchnęła z ulgą choć wciąż drżała ze złości. Normalny ja nie odpowiedziałbym jej nic tylko wziął wszystko na klatę o co mnie oskarża jednak coś kazało mi brnąć dalej.– I chłopaka.

– Synu proszę cię! Skończ z tym cyrkiem. Ludzie o nas gadają na każdym kroku. Nie jesteś zwykłym mieszczuchem, żeby mieć to w poważaniu. Masz poziom, którego musisz się trzymać!– westchnęła głośno i spojrzała znowu na mnie pokazując palcem.– Jutro wylatujesz ze mną do Kanady. Może tam zrozumiesz jaką głupotę zrobiłeś!

– Nie zrobiłem nic głupiego. Jestem dorosły i nie możesz mną manipulować.– wstałem poprawiając garnitur.– Mam swoje życie, w którym ty dawno przestałaś coś znaczyć.

– Coś ty powiedział gówniarzu?!

– Utrzymuje kontakt z tobą z racji na Noah'a i Hailey. I niech tak zostanie. Proszę teraz opuść ten dom, nie jesteś tu mile widziana. Opłacę ci taksówkę i hotel.– wyjąłem portfel z kieszeni marynarki i odliczając kilka banknotów wręczyłem jej do ręki.

The wall you didn't see || ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz