Rozdział 18 (16+)

112 3 0
                                    


Gorący lipcowe popołudnie wpadało promieniami do środka wielkiej rezydencji Howella. Stałam przy blacie mieszając poncz wielka łyżka w równie ogromnej misce. Czerwony napój z dodatkiem świeżych owoców kusił żeby go spróbować. W tym samym momencie Noah i Aiden gorączkowo próbowali powiesić flagę USA na ścianie od strony podjazdu. Hailey zajęła się robieniem sałatek i pieczeniem ciasteczek z kawałkami czekolady. Znalazła w sobie nowe zainteresowanie do gotowania i metodą prób, błędów jak i mojej pomocy udało się ich nie spalić. Gosposie i inni pracownicy zostali odesłani do domów z wyjątkiem Davida, którego wciąż męczyła Brianna. Obiecałam mu, że gdy przyjedzie postaram się ją czymś zająć by mógł wrócić do żony i dzieci. Ronan z inicjatywy siostry zaprosił znajomych na wspólne świętowanie dnia niepodległości. Osobiście zaplanował zupełnie inny sposób spędzenia tego dnia, który nie uwzględnia piwa, barbecue i wpychania w siebie masowej ilości hot-dogów. Skarżył się gdy wysłałam go na targ po cytryny na lemoniadę. Państwo Morton deklarowali przyniesienie pieczonej kukurydzy i tarty malinowej bez malin.

– Charles będzie?– zapytała mnie dziewczyna, nakrawając kiełbaski na grilla. Zapatrzona w nie jak zwierciadło by nie przyciąć sobie palca, tak jak to stało się pięć minut temu.

– Nie wiem.– powiedziałam chłodno na to pytanie ściskając mocniej cytrynę, która rozpryskała się po blacie.– Oh, jest zaproszony. Mam nadzieję, że ruszy dupę i zajrzy.

Nie pytała już więcej. Zajęliśmy się dalszymi przygotowaniami. Co chwila opowiadała mi plotki ze szkoły i nowinki internetowe, na które ostatnio miałam mniej czasu. Byłam zajęta wysokim, ciemnowłosym, umięśnionym facetem, który zapewnie teraz zostaje oszukany na cytryny u miejscowych rolników. Jak zagubione dziecko we mgle.

– Jestem w ciąży.– usłyszałam stanowczy ton obok siebie, nóż wyleciał mi z dłoni odbijając się głuchym echem.– O nareszcie. Mówię do ciebie od paru minut.

– Jesteś durna.– pokiwałam głową na boki wycierając pot z czoła.

– Podasz cukru?

Z korytarza rozległo się trzaśnięcie drzwiami, szybkie kroki obcasów uderzały o podłogę mierząc w naszą stronę jak tornado. Odwalona jak na rozdanie Oscarów wparowała do kuchni podbiegając radośnie by złożyć mi chmare pocałunków na powitanie. Zajęła krzesło barowe przy wyspie, podjadając to co na niej leżało.

– Powiem wam, że na mieście to się takie rzeczy dzieją.– machnęła ręką wyjadając grzanki.– Szła parada mister mokrego podkoszulka. Tyle zdjęć ile narobiłam to mój telefon nie wytrzymał. Macie ładowarkę?

– Mam w pokoju, przyniosę ci za chwilę.

– Charlie będzie?– zapytała mnie i choć dobrze znała odpowiedź musiała wbić mi szpileczkę. Wyszłam z kuchni wycierając ręce o szmatkę.

– Co się jej stało? Chodzi taka przybita.– powiedziała szeptem zostawiając na chwilę jedzenie.

– Pokłóciła się z Krakersem.– prychnęła opierając się ręką o blat.

– Oh. Znowu?

– Nie rozumiem, co wy macie z nadawaniem ludziom przezwisk od jedzenia. Mnie nazywa kartoflem.– wszedł do środka z siatką cytryn. Położył je przy zalewie i zaczął myć.

– Pasuje ci to.– zaśmiała się najmłodsza.– Poza tym nie zrozumiesz, twój chromosom Y odejmuje od inteligencji.– wybiegła z kuchni zanim usłyszała kazanie od brata. Wbiegła na górę po ładowarkę.

– O co tym razem?– zapytał kobietę przed nim, nalewając uprawnionego ginu do kryształowej szklanki.

– Kto by to spamiętał. Chyba o klucze, idiota nie mógł drzwi otworzyć, a jej nie było w domu.– upiła łyka wzdychając ciężko nad rozterkami przyjaciółki.– Nie widzę w tym przyszłości. Nie ma co na to poradzić, podpisała pakt z diabłem.

The wall you didn't see || ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz