Rozdział 24

64 2 0
                                    

Na kalendarzu skreślałam kolejne okienka z numerkami do wymarzonego dnia. Choć tym razem odliczanie było ciekawsze.

9 dni
Bukiet stu krwiście czerwonych róż.

8 dni
Naszyjnik z zawieszką fali.

7 dni
Billboard w centrum Bostonu.

6 dni
Samochód w przygaszonym miętowym kolorze.

5 dni
Pieprzony ogród botaniczny w okolicach Bostonu.

Przez ostatnie pięć dni dostawałam prezenty od Ronana po tym jak wprost dałam mu do zrozumienia żeby nie wchodził mi w życie. Każdy z nich był wyjątkowy i gdyby nie to wszystko zatrzymałabym każdy. Czerwone róże symbolizują przeprosiny, naszyjnik przypominał mi o falach Florydy, miętowy to mój ukochany kolor, a o ogrodzie zawsze marzyłam.

Jednak nie chodziło mi o cholernie wielki na pięćdziesiąt hektarów! Było to urocze, ale szalenie głupie i irracjonalne. Przejmowałam akt własności stojąc przed samą ogromną bramą. Zupełnie zbita z tropu. Aiden stojąc za mną podśmiewał się bawiąc w najlepsze. Dostałam do ręki pęk kluczy odwracając się do chłopaka ze zdziwioną miną.

- Otwieraj, na co czekasz zobaczymy co ci nowego zafundował.- wskazał na bramę, podeszłam grzecznie i przekręciłam największy klucz.

- Wariactwo. Czyste szaleństwo.- zagadałam, wchodząc za ogrodzenie.- Myślałam, że samochód jest przesadą, ale to!?

- Biedny, marnuje tylko pieniądze i czas. Warto byłoby zainwestować, ładnie tu.

Rzeczywiście było przepięknie, różnorodne kwiaty, rośliny, drzewa. Fontanny, od których odchodziły rozwidlenia, małe stawy i mosty. Szklarnie i posągi miałam wrażenie, że było tu dosłownie wszystko. Niesamowite.

- Nie lepiej sprzedać?- zapytałam, na co machnął głową na boki.

- W umowie jest zakaz sprzedaży. Wykupił ci do grobową własność.- prychnął śmiechem zakrywając usta.

- No chyba sobie żartujesz.- zatrzymałam się unosząc rękę by zakryć oczy przed mocnym słońcem.

- Wszystko to jest twoje.- westchnął zaciągając się przyjemnym zapachem.- Mogę ci życzyć tylko i wyłącznie powodzenia.

- Przestań.- uderzyłam go z otwartej dłoni w ramię, sama powstrzymując śmiech z całej sytuacji.

- Spójrz na to z drugiej strony, postawisz kilka stołów.- wskazał ręką na dziedziniec wśród girland z roślin.- I miejsce na kolację weselną jak znalaz.

- Tak, na kolację weselną. Moją, tą właściwą.

- To tylko konieczność.

- Tylko konieczność.- powtórzyłam zapewniając sama siebie.

- Pięć dni.

- Pięć.

- Potem znajdziesz sobie kogoś lepszego.

- Cholera, kruszynko. Mówisz to w ogrodzie mojego byłego kochanka, w którym zakochałam się tak naprawdę.

- Tak, jest to jakiś problem. Pamiętaj, pozytywne strony, jest twoim byłym! Dziękujemy, że na tym się skończyło.

- Rodzina Howell nie jest dla nas.- podniosłam brew patrząc na niego kątem oka.

- Mogłem się spodziewać, że dowiesz się szybciej niż bym ci powiedział.- potwierdziłam głową wchodząc na mostek. Oparł się łokciami o drewnianą barierkę obserwując złote rybki w stawie.- Nie jest dla nas. Wybacz.

The wall you didn't see || ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz