Rozdział 22

42 2 0
                                    

Przegrzebywalam w pośpiechu papiery szukając tego jednego świstka, który musiał zapodziać się akurat teraz. Od rana sprzyja mi pech, to jakaś klątwa, bogowie boskości oddajcie mi ją. Do pokoju wchodzi Bri z papierosem w ręku choć wie, że tutaj nie można palić, jakbym miała czas to bym ją udusiła, ale teraz muszę znaleźć głupi dokument. Zza plecami słyszę szelest papieru, odwracam głowę do tyłu wciąż pochylona nad szufladami, widzę jak moja święta, najcudowniejszą przyjaciółka trzyma to czego tak żarliwie poszukiwałam. Zostawiam rzeczy byle gdzie w pośpiechu, od godziny szóstej siedzę w firmie by dokończyć detale związane z fundacją. Przez obecne problemy odstawiłam ją na bok, choć pieniądze idą na szczytny cel. Zostało mi trzynaście dni do jakże wyczekiwanego wesela, a czternaście do największego świętowania w moim życiu. Stresu dodaje to, że zaproszeni są ludzie z zrzeszenia, gdybym ja zajęła się listą gości nigdy bym do tego nie dopuściła, ale niestety nie w tym moja głowa. Oczywiste było to, że zaproszą osoby, które wpłacały grube pieniądze na rozwój przedsięwzięcia.

- Nie czujesz się dziwnie?- zapytała siadając na fotel przy biurku. Zaciągnęła się dymem, który po paru sekundach uleciał z jej ust po czym znowu zwróciła się w moją stronę.- Bo wiesz, było fajnie.- wydęła usta w dziwny grymas, spojrzałam na nią spod łba.- Nie ważne.

- Co miałaś na myśli.- cmoknęłam językiem prostując plecy. Oparłam biodro o biurko zastawiając się co jeszcze idiotycznego powie.

- To dla mnie jest po prostu nie realne. Przez ostatnie tygodnie tyle się zadziało, ale kij z tym. Chodzi mi o to, że byłaś.- zatrzymała się wskazując na mnie otwartą dłonią.- Cholera dziewczyno byłaś szczęśliwa.

- Byłam.- ma rację byłam, ale z Charliem też byłam szczęśliwa. Sama ze sobą też jestem zadowolona z życia. Jednak Howell, był iskierką, taką drobną.- Bri, czasem się zastanawiam czy nie lepiej było mi zostać i nalewać rozwodnione piwo do kufli w barze.

- Szczerze? Absolutnie nie. Czy ty sobie wyobrażasz jak biedne byśmy były?- zaśmiała się podkreślając słowo my.- Gdyby nie twoja zasługa mój salon by nie powstał. Ba! A tym bardziej nie był by tak rozchwytywany. Charles nadal pracowałby w gastro. Nie zasługujemy na ciebie.

- Wiem, jestem zajebista.- przewróciłam oczami, na co wybuchła śmiechem opadając na oparcie.- No co sama tak przed chwilą powiedziałaś.

- Masz rację.- wytarła niewielką łzę z kącika oka i znowu popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem.- Pamiętasz tą kolację gdzie wjebałaś nasz rachunek Howellowi?- chwyciła moje dłonie w ciasny uścisk i uśmiechnęła się zadziornie.- Obrób go dzisiaj z kasy tak jak zrobiłaś to wtedy.

***

Sala była cudowna, wynajęłam ją z myślą o tym by jak najwięcej gości tu pomieścić. W tej sprawie liczy się każdy dolar. Dumnie szłam z miejsca na miejsce upewniając się, że wszystko idzie tak jak powinno. Zaliczyłam już jedną wtopę z przystawkami, które powinny być podane na ciepło z sosem serowym, były zimne i bez sosu. Zagoniłam pracowników do kuchni by poprawili swój błąd, była to drobna rzecz, ale myśl, że dookoła oceniają bankiet swoim wyrafinowanym okiem utrzymywała mnie w przekonaniu, że raz w roku można być nadto wredną i czepialską. Orkiestra grała w najlepsze umilając czas gościom, a kelnerzy pracowali w pocie czoła by zapewnić każdemu to czego oczekuję. Jedyną chwilą kiedy mogłam odsapnąć były wizyty w toalecie, ale nawet wtedy nie mogłam być sama. Pukali mi w drzwi bo w sekundę coś musiało pójść nie tak, a ja musiałam się tym zajmować. Oczywiście musiałam też wyznaczyć czas na rozmowę i darczyńcami inaczej by nie chcieli inwestować.

Dostrzegłam w oddali Michael, jedyną osobę, z którą wiedziałam, że mogę spokojnie porozmawiać i gdy mierzyłam w jego stronę plakat przedstawiające uśmiechnięte buźki dzieci w granatowo białych mundurkach został doszczętnie zalany winem. Wypuściłam powietrze z płuc by nie wpaść w furię i machnięciem ręki przeprosiłam Barretta. Podeszłam do wielkiego plakatu, przy którym znajdowali się już mężczyźni z mojego działu próbując wytrzeć plamę, nic z tego, czerwone wino wrzarło się na amen. Kazałam zabrać je na zaplecze, to już drugi tego dnia. Zaczynam mieć wrażenie, że ktoś specjalnie próbuje sabotować bankiet lub ci na pozór elokwentni ludzie to banda półgłówków.

The wall you didn't see || ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz