Rozdział 10

116 14 5
                                    

*POV LEVI*

Silne podmuchy wiatru targały nasze zwiadowcze płaszcze, gdy w całkowitej ciszy wpatrywaliśmy się w niebieskie, nieskończone morze. Było tak spokojne, że wyglądało jak płaski teren. Słońce padało na wodę, która pod jasnymi promieniami iskrzyła się i mieniła.

Przepiękny, całkowicie nowy widok nam wszystkim zaparł dech w piersiach, gdy obserwowaliśmy morze na zielonym wzniesieniu, siedząc na naszych wierzchowcach. Charakterystyczny zapach i szum momentalnie wyryły się w mojej pamięci.

Ale pomimo widoku czegoś tak pięknego i niewymownie cudownego, w żaden sposób nie czułem się dobrze. Wręcz przeciwnie - moje serce zgniotło się tak boleśnie, że ledwo powstrzymałem łzy w kącikach oczu.

Wiem, że to głupie, ale naprawdę liczyłem, że może gdzieś tutaj Nora będzie czekać. Że może akurat teraz wróci. Ale nigdzie jej nie ma, jest tylko nieskończone morze, za którym pewnie jest jeszcze ogromna połać terenu, która nas dzieli. Miałem tą durną nadzieję, że gdy tutaj dotrę to w jakiś sposób zmniejszę dzielący nas dystans. I może tak się stało, ale wciąż nie widzę niczego poza zbyt daleką drogą, która nie ma końca.

Zacisnąłem szczękę, gdy obserwowałem fale uderzające o skały i wodę tak czystą, że byłem w stanie dojrzeć dno. Nora, byłaś już tutaj rok temu. Przepraszam, że nie było nam dane podziwiać tego widoku razem. Naprawdę chciałem zobaczyć z tobą morze, tak strasznie tego pragnąłem. Co zrobiłem źle? Czy mogłem w jakikolwiek sposób zaradzić na to, że jesteś teraz tak bardzo daleko? Obiecałem, że będę na ciebie cierpliwie czekał, ale jak mam utrzymywać spokój, gdy widzę jak jeszcze wiele drogi i nieba nas dzieli? Tyle czasu zajęło nam by dotrzeć do tego miejsca, a to wciąż tylko ułamek trasy. Czy starczy mi w ogóle życia by ją całą przebyć i cię zobaczyć? Boję się, że jestem na to zbyt słaby.

-Equm!
-E, to nie jest nic ćpuńskiego, wracaj!
-Stój, nie wiadomo na ile to bezpieczne!

Mój oddział zaczął krzyczeć za brunetem, który popędził swojego konia w stronę piasku i wody. Calcium szybko za nim pojechał, krzycząc donośne obelgi. Kurwa, same z nim problemy.

Sam po chwili ruszyłem swojego wierzchowca, coraz bardziej zbliżając się do morza. Szum wody z każdym metrem wydawał się coraz głośniejszy i intensywniejszy. Za mną podążył mój oddział i podekscytowana Hange. Wiatr stał się jeszcze bardziej porywisty, a słońce odbijało się od spokojnej tafli, przez co musiałem zmrużyć oczy. Chociaż wpatrywałem się w horyzont, to morze zdawało się być tak długie i szerokie, że nie byłem w stanie dostrzec absolutnie niczego prócz niebieskiej wody.

Zauważyłem, że Equm zatrzymał się w połowie plaży i zeskoczył energicznie z wierzchowca, aż jego drewniana proteza i druga stopa zatopiły się w piasku. To dziwne, może coś dostrzegł? Ma z nas wszystkich najlepszy wzrok, potrafi zobaczyć nawet drobne elementy z bardzo daleka.

Zaraz za swoim bratem stanął Calcium. Widziałem po jego minie, że kompletnie go zaszokowało. Pochylił się i wygrzebał coś z piachu. Co to jest? Nie powinni niczego dotykać, nie wiemy czy nie może być trujące.

Pospieszyłem wierzchowca, a po chwili sam zaskoczyłem z jego siodła. Moje buty momentalnie zapadły się w piasku.

-Oi, nie oddzielajcie się. - warknąłem, ale gdy tylko spojrzałem na coś co trzymał Calcium w swoich dłoniach to kompletnie straciłem głos. Cały świat dookoła mnie się wygłuszył, a serce głucho zabiło w piersi.

Nic kompletnie nie czując wyciągnąłem dłoń w stronę kawałka manewru, który zazwyczaj mocowano na plecach. Wyglądało na to, że trochę czasu przeleżał już na plaży, bo wszystkie wyloty były zapchane piaskiem, a niektóre elementy zardzewiały.

Monotonia || Levi Ackerman x OC (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz