Rozdział 4

8K 520 80
                                    

#natchnionamelodiawatt na twitterze


Aria

Cholerny Hunter Blackthorn, święty glina przestrzegający każdego durnego przepisu!

Gdy obudziłam się rano, miałam nadzieję, że to wszystko było tylko złym snem, koszmarem, który spłynął na mnie za karę, ale nie. Matka wbiegająca do mojego pokoju z samego rana i krzycząca, że nie mogę się spóźnić na pierwszy dzień „pracy", uświadomiła mi, że to była smutna rzeczywistość.

Poczłapałam z widoczną złością do łazienki w celu porannej toalety. Podczas mycia zębów patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i zastanawiałam się, za jakie grzechy? Przecież nie byłam taka okropna. Unikałam Huntera, ile mogłam, a on i tak wkradł się z powrotem do mojego życia, jakby był jakąś pieprzoną chorobą weneryczną.

Akurat on musiał przyjechać na to wezwanie. Specjalnie to zrobił, żeby tylko mnie upokorzyć. Ugh!

Ostentacyjnie odmówiłam zjedzenia śniadania tylko po to, by zdenerwować matkę. Już zaplanowałam sobie, że po drodze zajrzę do lokalnej piekarni na wytrawnego croissanta. Nienawidziłam słodkich śniadań. Gdy wychodziłam z domu kobieta i tak zatrzymała mnie w progu.

– Aria, zachowuj się tam. Musisz być wdzięczna, że pan Hunter nie wpisał ci tego do papierów. Gdyby to zrobił, nie miałabyś nawet cienia szansy na Juilliard – rzekła chłodno. Niestety, w tym musiałam jej przyznać rację. Kolejna rzecz, która sprawiała, że miałam ochotę rwać włosy z głowy. W jakimś stopniu byłam coś winna Hunterowi. Zabijcie mnie.

– Wiem, mamo. Postaram się – odparłam, nie siląc się na pożegnanie i ruszyłam do auta. Zastanawiałam się, po co było mi prawo jazdy, jeśli i tak wszędzie woził mnie Ben?

Wolałam, gdy robił to jego zdecydowanie młodszy zamiennik, ale po tym, jak mama odkryła, że łączyło nas coś więcej niż tylko stosunki szofer-klientka, został zwolniony, a jego miejsce ponownie zajął starszy mężczyzna. Znałam Bena od dziecka i nie miałam z tym większego problemu, jednak z nim nie miałam ochoty na żadne eskapady. Był dla mnie za stary, w końcu dobiegał sześćdziesiątki.

– Gotowa, panienko? – zapytał, gdy umościłam się na tylnym siedzeniu. Spojrzałam na jego odbicie w lusterku. W tej jednej minie zauważyłam zrozumienie. Chyba każdy wiedział, że dzisiejszy dzień nie miał być dla mnie tym wymarzonym.

– Bardziej już nie będę, Ben i błagam, przestań w końcu mówić na mnie panienko, bo zacznę wrzeszczeć – poprosiłam, a potem dodałam grzecznie: – Jedźmy.

Zerknęłam ostatni raz na naszą posiadłość. Smutne miejsce, wypełnione smutnymi ludźmi i smutnymi melodiami.


***


Był już początek marca, a zima odchodziła w zapomnienie. Lubiłam obserwować, jak wszystko budziło się do życia, nabierało kolorów, a dni stawały się dłuższe i cieplejsze. Kochałam spędzać wolne chwile w parku. Nasłuchiwałam wtedy śpiewu ptaków i zastanawiałam się, jak te małe stworzonka potrafiły wygrywać swoimi głosikami takie piękne melodie.

Ja musiałam się wszystkiego nauczyć. Nabrać wprawy, spędzić niemałe godziny na szlifowaniu talentu – one wiedziały, co robić od urodzenia. Jedyne co nas łączyło, to to, że muzyka była dla mnie całym życiem. Kiedy wchodziłam w ten świat wszystko, co realne przestawało dla mnie istnieć. I chyba dlatego, że byłam tak wsłuchana w melodię płynącą z radia, nie zauważyłam nawet momentu, w którym podjechaliśmy pod dom Huntera.

Natchniona melodia | Tom IVOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz