XLVII. Pożyczone, nie kradzione

15 5 0
                                    

Galen

Galen ćwiczył grę na skrzypcach. Nim się obejrzał, znowu został sam na sam z Beatris. Jak się okazało, Pascal miał niespodziewane spotkanie z kimś zza Mgły.

Szuler w zasadzie bardzo rzadko uczestniczył w zajęciach Widzącego. Za to prowadząca je kobieta bardzo skrupulatnie uzupełniała jakiś dziennik, który potem musiała mu pokazywać na dowód, że Galen robił postępy.

Czasami, kiedy zanim zmęczyli się swoim towarzystwem, chwaliła go za szybkość pojmowania teorii muzyki. (Godziny ślęczenia nad książkami na własną rękę procentowały.) Karciła go za niecierpliwość, gdy proponował urozmaicenie kilku godzin gry akordów i prostych utworów o coś wymagającego większej kreatywności. Przeważnie jednak współpracowali.

Galen miał dziwne przeczucie, że za jego postępami stało coś więcej. Nie wykluczał cudownego wpływu lutni Bakara. Ostatnie doświadczenia kierowały jednak jego podejrzenia na zamek Pascala. Czy istniała możliwość, aby występowały tu anomalie czasowe? Nie byle jakie, a takie, które pozwalały mu więcej grać bez utraty cennych godzin w "normalnym" świecie? Nie mógł tego wykluczyć, skoro najwyraźniej magia Mgły była bliższa mieszkańcom Jawy niż sądził.

Korzystając z tego, że minęła już trzecia godzina nauki – względem zegara, który zdaniem Beatris był popsuty – opuścił smyczek po zakończeniu piosenki opartej o gamę.

– Tyle już razem ćwiczymy – westchnął, kartkując wszystkie arkusze z pięciolinią, które wraz z upływem czasu pojawiały się na stojaku w coraz większej liczbie. Można było nimi odmierzać czas niczym zegarkiem!

Beatris mruknęła podejrzliwie:

– Tak?

– Czy możemy zrobić sobie przerwę?

Dziewczyna kiwnęła głową. Słońce odbijało się w jej rudych puklach, dodając bladym policzkom rumieńców. Jeśli Pascal zadawał się z upiorami, ona także musiała być zza Mgły. Nie istniała inna możliwość. Za to dobrze odgrywała rolę powściągliwej śmiertelniczki.

– Może... Pójdę po coś do picia i jedzenia? – zaproponował swobodnie. – Nie zjadłem dziś śniadania.

– Nie – ucięła. W bursztynowych oczach pojawiła się iskra sprzeciwu determinowanego strachem. – Ja pójdę. Ty tu zostaniesz.

– Naprawdę mogę pójść. Już i tak musisz znosić to moje rzępolenie tyle godzin. Ba! Dni!

– Nie. Jesteś moim uczniem. Nauczyciele dbają o dobro podopiecznych – zaznaczyła stanowczo.

Galen uśmiechnął się do niej głupio, unosząc ręce w górze.

– Dobrze, tylko nie strzelaj.

Beatris zarzuciła włosy za siebie. Na jej twarzy malował się cień satysfakcji. Nie lubiła konfliktów, co Widzący właśnie wykorzystał. Lubiła wszystko robić według swojego planu, a najlepiej sama – to także uwzględnił. Przebywanie z Pascalem sprawiało, że powoli zaczynał rozumieć psychologię przekory. Galena męczyło jednak napięcie, dopóki nie opuściła zadbanego pokoju.

Młodzieniec podszedł powoli do futerału, po czym odłożył skrzypce na miejsce. Przez chwilę nasłuchiwał odgłosów dobiegających z korytarza. Cisza, która niebawem nastała, podniosła go na duchu i dodała śmiałości, aby wyjąć z torby słoik. Wtedy spod pokrywki wyjrzała Krysia.

– Kiedyś się zemszczę – zagderała na powitanie.

– Wierzę na słowo. A teraz do dzieła.

Baba mruknęła na zadziorny ton w głosie Galena. Zmarszczyła brwi, po czym zniknęła. W słoiku zostało jedynie nieco mętnej wody.

Młodzieniec patrzył na tarczę stojącego zegara. Beatris mogła w każdym momencie wrócić i donieść o dziwnym zachowaniu swojego ucznia. Albo Krysi mogło się coś stać.

Pojawiła się ponownie w słoiku.

– I jak? – spytał, nawet nie dając babie odetchnąć.

Ta prychnęła coś o niecierpliwości i kąpaniu w gorącej wodzie. Galen darował sobie gderania, że zaraz może zapoznać ją ze wrzątkiem. Wtedy nie byłby tym "dobrym" w duecie z Gretel, która trzymała wszelkie istoty magiczne na krótkiej smyczy.

Galen ukrył się z nią za drzwiami. Słoik ustawił tuż za wazonem, żeby w razie czego mógł spokojnie wrócić do ćwiczeń bez obaw, że baba wyschnie, bo nie będzie mógł nic poradzić.

– W każdym pomieszczeniu są wazony. U wszystkich jest zaklęcie, że woda się sama uzupełnia – powiedziała, a Galenowi ulżyło. Nie dość, że baba była bezpieczna, to jeszcze mogła uciec i się ukryć. – Wiem, gdzie jest każdy z nich.

– Byłaś w każdym pokoju? I nikt cię nie zauważył?

– Oczywiście, że nie! – Kwiatuszki we włosach Krysi powiędły. – To magia!

– Tyle to się już domyśliłem.

Baba westchnęła:

– No dobrze... Po prostu mam instynkt, gdzie są zbiorniki z wodą. Kiedy przenikam do wody, każda tafla w okolicy staje się dla mnie widoczna i dostępna, jakbym zanurzyła się na dnie jeziora przesłoniętego dziurawą płachtą. Wtedy po prostu wybieram, gdzie wypływam.

– Dzięki – odparł Galen, zerkając na drzwi, gdy usłyszał szelest na korytarzu.

Baba przytaknęła. Jej oczy się uśmiechały, zdradzając, że docenia jego wdzięczność. Wtrąciła:

– I nic nie stoi na przeszkodzie, abym się tam znalazła albo ktoś mi podobny.

Galen sapnął z satysfakcją:

– Tak!

– Nie śpiesz się tak. Ten twój skrzat nie może działać w dzień – przypomniała mu, gdy zaczął krążyć wzdłuż brzegu zdobnego dywanu.

Widzący jednak nie stracił entuzjazmu. Obrócił się na pięcie i przykucnął przed kredensem z czarnego drewna, aby patrzeć na równi z babą.

– I to nie on ma zwędzić dla mnie coś ważnego – wyjaśnił. – Ten, którego imię dobrze znamy, lubi działać przede wszystkim nocą. Potem tak łatwo nie będzie.

Baba wciągnęła z sykiem powietrze. Na łodygach róż w wazonie pojawiły się kolce dwa razy dłuższe niż to przystało to tej roślinie. Sama istotka zrobiła się zieleńsza, a jej wole nawet nie zdążyło napełnić się powietrzem, gdy zarechotała z oburzenia. Kitki zrobiły się grubsze od ilości liści, które urosły pomiędzy nimi.

Krysia złapała się za czuprynkę, powstrzymując dalszy wzrost. Bała się o białe wstążki od Galena, którymi związała swoją fryzurkę. Rzuciła mu spojrzenie spod zielonych rzęs.

– Ty wiesz, że będziesz musiał mi za to zorganizować górę ciastek? – spytała.

Galen chciał ją wręcz ucałować w policzek. Już wiedział, że baba mu pomoże.

– Ogarnę ci cały tort, gdy już wszystko wróci do normy – powiedział ze spojrzeniem roziskrzonym przez nadzieję. – Słowo.

Krysia przewróciła oczami, po czym znowu zniknęła.

Pomiędzy Jawą a Mgłą: Wilk i TojadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz