I. Wilk zagania

285 39 140
                                    

Sebastian kroczył wydeptaną ścieżką przez las. Prowadził ze sobą osiołka, którego obarczył przed tygodniem dobytkiem na sprzedaż. Wierzył, że w mieście sprzeda kaszę i groch po wyższej cenie niż w którejś z sąsiednich wsi. Żeby tak jednak było, musiał dostarczyć żywność nienaruszoną.

Kiedy więc poprzedniego wieczora rozpętała się ulewa, nie myślał nad niczym innym, jak skryciem swojego wierzchowca w prowizorycznym szałasie. Nie zwrócił uwagi na żółte i białe światełka, które pojawiały się parami wzdłuż gałęzi najwyższych drzew. Umknęło mu także, kiedy wiosenny chłód ustąpił miejsca intensywnemu ciepłu nieprzystającemu na tę porę roku.

W tamtej zaś chwili, próbując odtworzyć w głowie wszelkie trasy prowadzące do Ninove, był zbyt skupiony, żeby zwrócić uwagę na kwiaty wzdłuż ścieżki. To, jak ich różowe, fioletowe i żółte kielichy podążały za nim, niczym chciwe spojrzenia kupców na rynku za jakimś bogaczem. Szelest liści zagłuszał jednak gorzkie myśli Sebastiana wróżące mu wyśmianie przez mieszczan, kiedy wreszcie dojdzie na miejsce. Słodka woń miodu dominowała kwasotę jego własnego potu i ssącą pustkę w żołądku.

Nikt nie mógł jednak zaprzeczyć, że przewidziany na kilkudniową wędrówkę prowiant skończył się tego poranka. Sebastian natomiast nie był myśliwym – mógł jedynie się modlić, aby niebawem dotarł do celu.

Mężczyzna przystanął na chwilę, opierając się o drzewo. Nie wypuszczając sznurka, na którym uwiązał Gwiazdora – swojego jedynego towarzysza wyprawy, pozwolił mu obskubać jakiś krzaczek. Sebastian prychnął zazdrośnie, gdy powoli rozmasowywał nogę.

– Ty to masz szczęście... Że też człowiek nie może żywić się powietrzem. A może lepiej i nie – mruknął, spoglądając na worki na grzbiecie osiołka. W tamtej chwili jednak wiele by dał tylko za to, żeby dręczyło go jedynie wyczerpanie, a nie jeszcze do tego głód.

Sebastian nie zamierzał jednak zużywać resztki wody z bukłaka tylko po to, aby ugotować nieco grochu. Nie chciał wcale w ten sposób zaoszczędzić na czasie, choć też by się to mu opłaciło.

Spochmurniał, gdy przypomniał sobie swoją córkę, łuskającą zeszłej wiosny strąki. To jak jej uśmiech rozświetlał mrok małej chaty. To, jak próbował nauczyć się dla niej zaplatania warkoczy. To, że tej zimy musiał wykopać kolejny grób koło tego swojej żony, która odeszła zaledwie rok wcześniej.

– Gwiazdor, rusz się – warknął mężczyzna, pociągając za sznurek.

Osiołek nie usłuchał. Podobnie jak on przyjaciela, od którego Sebastian pożyczył zwierzę. Musiał jednak pójść do miasta. Musiał uciec współczującym spojrzeniom, które nieustannie mu przypominały o stracie.

Sebastian napiął linkę mocniej. Nie udało mu się odciągnąć zwierzęcia od krzewinki.

– Ty głupi! – krzyknął. – Nie chcę tu być tak samo jak ty!

Sebastian zamilkł, gdy usłyszał warkot.

Rozejrzał się pośpiesznie po otoczeniu. Tylko tego brakowało – wilków. Sebastian wcale nie miał nastroju, tak jak to miał w zwyczaju, żartować, że nie najadłyby się nim. Nie znalazł ich jednak wzrokiem. Ani niedźwiedzia. Ani rysia. Ani żadnego futrzastego monstrum, jakie mogło czaić się w głuszy.

Sebastian powoli wrócił spojrzeniem do jedynego zwierzęcia w okolicy.

Gwiazdor rzucał łbem na boki i warczał. Strugi żółtej materii, która ulatniała się z uszkodzonych pędów krzaka, przesuwały się po jego pysku, grzbiecie, nogach. Sebastian puścił sznurek i zaczął się pośpiesznie wycofywać.

Patrzył, jak z grzbietu osiołka wyrastały kolce, które przekłuwały worki z ziarnem, a spomiędzy warg zaczęły wystawać kły. Sebastian nie doczekał jednak, aby ujrzeć monstrum, które kiedyś było Gwiazdorem, w pełnej okazałości. Rzucił się biegiem przed siebie.

Pomiędzy Jawą a Mgłą: Wilk i TojadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz