Algar
Panicz przemierzał zadbane uliczki Messyny. Choć był dobrze znany wśród mieszkańców miasta, tego wieczora mógł liczyć na zupełną anonimowość.
Ulewa sprawiała, że każdy nosił peleryny i parasole, tańcząc pomiędzy kałużami oraz ciekami płynącej po chodnikach wody. Ponadto nie towarzyszyła Algarowi jego zwyczajowa świta. To utrudniało rozpoznanie tym, którzy przywykli do spoglądania na Rejów z perspektywy kłaniających się uniżenie sług.
Najmłodszy z dwójki synów tego dumnego rodu nie prezentował się zacnie z prostej przyczyny – robił coś równie niezacnego. Przynajmniej tak określała to etykieta obowiązującego młodego arystokratę. Snucie się po mieście o zmierzchu było niegodne kogoś o jego statusie.
Algar przystanął na dziedzińcu przed budynkiem straży. Jego ojciec niedawno otworzył go, udostępniając do użytku publicznego perełkę architektoniczną. Messyna dawno nie mogła się pochwalić niczym nowym w swojej zabudowie. Choć wielu uważało tą inwestycję za niekonieczną, Algar w pełni popierał decyzję ojca. Miasto nie mogło opierać całego prestiżu jedynie na Akademii Sztuk, a w szczególności konserwatorium z czasów Bakara.
Młodzieniec uśmiechnął się z przekąsem, gdy zmiótłszy ręką wilgoć z jednej ławki, wybrał sobie za miejsce ucieczki plac egzekucyjny. Niby ślub nie był końcem świata, a jedynie obowiązkiem wobec rodu, jednak dla niego nie było to takie proste.
Algar skrzywił się, gdy na podwyższeniu pojawiła się smuga białego światła. Zwiastowała nie nic innego, jak pojawienie się istoty, której nie widział nikt inny prócz niego.
Przeszedł go dreszcz, choć to była ciepła, letnia noc. Zdawał się pochodzić nie od mięśni, a samych kości.
Arystokracie nie zdarzyło się to pierwszy raz. Takie uczucie towarzyszyło niektórym spotkaniom z magicznymi stworzeniami. Jednak wtedy, jak też i teraz, nie mógł odejść ani dać po sobie znać, że coś go niepokoiło.
Tylko on widział splatające się smugi blasku tworzące postać istoty. Jako panicz przed ślubem mógłby spróbować wytłumaczyć swoje wizje wzięciem jakiegoś halucynogennego specyfiku, aby uchronić rodzinę przed kompromitacją. Nawet tak zacny ród jak Reja wypadłby z łask, gdyby jego sekret ujrzał światło dzienne.
To, że był Widzącym, czyli dostrzegał magiczne istoty.
Przybysz wstrząsnął białym płaszczem, a światło zniknęło, pozostawiając jedynie mężczyznę. Spiczaste uszy wystawały ponad białe pukle spływające mu swobodnie po ramionach. Spojrzenie także miał błyszczące w sposób nienaturalny dla ludzkich oczu.
Algar przesunął dłonią po kolanie, a potem oparł o ławkę. Pozwolił deszczowi spłynąć po swojej szlachetnej twarzy. Próbował udawać, że się rozluźnia. Wychodziło mu to – udawanie wpisywało się w jego obowiązki jako pomocnika starszego brata i ojca.
Bębnienie drewnianego deptaka odliczało w ułamkach sekund upływający czas. Chociaż magiczne istoty słynęły ze swojej długowieczności, Algar zauważył, że bardzo szybko traciły zainteresowanie, jeśli go nie odwzajemniał.
Ściągnął brwi, gdy zdał sobie sprawę, jak niebawem szum deszczu samotnie świadczył o pogodzie. Nie czuł już kropel, które stukałyby go łagodnie w twarz. Zaczął się rozglądać po całym placu, aby jedynie „przelotnie" przesunąć wzrokiem po istocie zza Mgły.
Ten jednak nie stał już na podwyższeniu, gdzie wieszano przestępców, a kiedyś dokonywano straceń na tych o wyższym statusie społecznym. Siedział tuż obok niego.
Algar zesztywniał. Skrzywił się, gdy usłyszał parsknięcie spiczastouchego. Pomimo swoich starań zdradził się.
Tym razem zwrócił uwagę na okolicę. W taką pogodę trudno było o takich spacerowiczów jak on. W okolicach siedziby strażników znalezienie kogoś o tej porze równało się prawdopodobieństwem ze spotkaniem czterolistnej koniczyny. Messyna zaś słynęła z bezpieczeństwa. Jeśli nie stałoby się coś strasznego, strażnicy nie mieliby powodu opuścić budynku, a więc i zobaczyć Algara rozmawiającego z powietrzem.
CZYTASZ
Pomiędzy Jawą a Mgłą: Wilk i Tojad
Viễn tưởngPierwsza część serii: Pomiędzy Jawą a Mgłą Na Jawie wszystko jest jasne. Nic nie okazje się niczym, za co się podaje. Mieszkańcy za Mgłą uważają jednoznaczności za przereklamowane. Jakże by mogło być inaczej, skoro dysponują magią i nadmiarem czasu...