LI. Ziarnko do ziarnka, cień do cienia

21 6 0
                                    

Galen

Przypadło młodzieńcowi przyjąć ludzi Pascala w garażu i odprowadzić ich do salonu. Szuler miał czelność skomentować jego ubiór jako nieodpowiedni. Nie miał jednak śmiałości, nie przyznać mu racji. Towarzyszył mu Rohston.

Wymieniwszy uprzejme powitanie, które przystało kamerdynerowi wobec wielkopańskim przybyszom, minął z nimi rząd pięknych samochodów. Z trudem powstrzymał się od oglądania pojazdów – jeszcze nie był w tym pomieszczeniu. Tym razem jednak musiał sam siebie pilnować, bo nie chciał narażać Świrka czy Koleżki na kontakt z Johannem.

Terakota mrugała w świetle latarni, którą dzierżył Widzący. Ściany odbijały płomienie dzięki złotym ramom obrazów i pogaszonym świecznikom z lusterkami. Cienie ślizgały się po ramach sklepienia, kolumnach, a na sam koniec klatce schodowej przeznaczonej dla pokojówek.

Galen obejrzał się przez ramię. Jego obserwacje nie były jedynie złudzeniem. Stworki nocne rozbiegały się i chowały na widok Pascala oraz Rohstona. Podążający za nimi Maurycy wraz z Terry'm czasami ocierali twarze, jakby przykleiły się do nich pajęczyny. W rzeczywistości zrzucali ucieleśnione sny, które były dla nich niedostrzegalne.

– Czemu się zatrzymaliśmy? – spytał Pascal ironicznie wyrozumiale.

Widzący wzdrygnął się, gdy oczy Rohstona pociemniały. Czemu szuler pozwolił mu sobie towarzyszyć? Nie miał wątpliwości, że wolał Neriona jako reprezentanta "Pazurów". Jakby zaatakował ich wtedy potwór, może by nie pomógł, ale też nie wbiłby noża w plecy.

Galen odwrócił się i z jadowitym uśmieszkiem zaprowadził ich na pierwsze piętro. Jeśli stwór miałby ich zaatakować, to jednak nie miałby nic przeciwko, gdyby zaczął swą krwawą ucztę od przebiegłego uczonego "Pazurów". W końcu musiał czymś się ży wić, prawda?

Spod ściany drewnianych kafelków z rudą tapiserią oraz inkrustacjami cyny oraz szkła przemykała niebieskawa smuga światła. Galen uroczyście nacisnął kafel z herbem rodowym dawnej żony pana Hektora. Potem zaś z gracją, którą przebudziła w nim gra na instrumencie i otoczenie przepychu, pchnął określony fragment ściany. Ten zagłębił się, a z jednego kafelka wysunął się uchwyt.

Galen miał za zadanie nauczyć się trasy do podziemi na pamięć. Potem miał ją pokrótce przedstawić Pascalowi w sprawozdaniu. Poskąpił mu jednak kilku szczegółów. Dlatego nawet szuler uniósł brwi, choć miał w swoich zbiorach niezliczone cuda.

Widzący przesunął ścianę, dając przejście do krótkiego korytarza przesłoniętego na samym końcu półprzejrzystą, błękitną kotarą. Zza niej dochodził brzdęk porcelany i aromat herbaty.

Pascal pobudził się na te oznaki poczęstunku. Wyminął młodzieńca, narzucając tempo pozostałym. Maurycy i Terry przewrócili oczami na ten przejaw obsesji na punkcie herbaty. Galen nie ośmielił się tego uczynić.

Jak już zamknął przejście łączące z korytarzem dla służby, przed jego oczami stanął pokój, który miał wypalić się w jego pamięci. To były ostatnie normalne chwile w jego życiu, choć sam twierdziłby inaczej w tamtym czasie.

Gretel nosiła świąteczny mundurek pokojówki. W świetle lampki gazowej jej jasna skóra zyskiwała różowawy odcień na końcówkach palców, nosie oraz uszach. Wyglądała uroczo. Przynajmniej dopóki nie odwzajemniła spojrzenia. Potem była po prostu ładna, gdyż żaden z elementów jej osoby nie mógł równać się głębi tych zielonych oczu.

Zawiesiwszy latarnię na haku w ścianie do tego przeznaczonym, Galen dołączył do niej, gdy już oczekujący ich możny przywitał się z gośćmi. Stanęli pod ścianą naprzeciwko Maurycego i Terry'ego, którzy strzegli pleców Pascala oraz Rohstona.

Pomiędzy Jawą a Mgłą: Wilk i TojadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz