Rozdział 15

3.5K 93 100
                                    

***

Mechanizm życia był skomplikowany. Los pisał nam różne scenariusze, jednak czy aby na pewno był to los? Może przeznaczenie? O tym nawet najwybitniejsi naukowcy nie wiedzieli. A może wszystko działo się po coś? Życie było wichurą. Wczoraj byliśmy tam, dzisiaj jesteśmy tutaj, a jutro? Pojutrze? Za miesiąc? To było filozofowanie. Rozmyślanie nad istnieniem swojego bycia i tym, co nas czekało. Byłam zwykłą kelnerką w pobliskim mieście obok wsi zwanej New Mill. Oczywiście do momentu, w którym nie wywalili mnie na zbity pysk. A może faktycznie powinnam była posłuchać mamy i pójść na studia? Pójść od razu po zdanym egzaminie SAT i nie robić sobie chwilowej przerwy od nauki? Chciałam pójść na studia, ale jeszcze nie wtedy, jeszcze nie w tamtym momencie. Miałam zamiar zacząć studia w wieku dwudziestu lub dwudziestu jeden lat, tak samo, jak Jane. Wcześniej chciałam poznać dorosłe życie. Chciałam poznać pracę i zarobki w swojej kieszeni, zanim zacznę ostatni etap edukacji. Miałam już dziewiętnaście lat, prawie dwadzieścia i co z tego wszystkiego wywnioskowałam? Gdybym zaczęła studia od razu po zakończeniu liceum, byłabym w innym miejscu. Wiodłabym spokojne życie w Wielkiej Brytanii. Tylko gdzie był haczyk? Haczyk był tylko jeden. Przez dwa lata spokoju w New Mill nie przeżyłam tak wielu rzeczy, jak przez ostatni czas w Chicago. Nigdy nie odczułam tak wielu emocji naraz. Tak pozytywnych i tak negatywnych, okropnie negatywnych. Tyle adrenaliny. Tyle strachu i lęku. Tyle śmiechu i radości u boku najlepszych przyjaciół. Poznałam wspaniałe osoby, z czego tylko jedna okazała się szmatą, a druga? Jedna okazała się szmatą, a drugi śmieciem. W tamtym momencie obawiałbym się o swoje czyny, gdybym zobaczyła Livien lub Wesley'a. Byli sprawcami wszystkiego.

- Czy ty mnie właściwie słyszysz? - Usłyszałam u swojego boku. Oderwaniem spojrzenie od ściany i spojrzałam na swoją przyjaciółkę jak w amoku.

- Co? - Zaszemrałam nieobecnie.

- Victoria.. - Wybełkotała, a przyjaciele zerknęli na nas kątem oka. - Skoro nie chcesz pójść do domu nawet na moment, to chociaż zjedz. - Odpadła błagająco.

- Nie mam ochoty. - Burknęłam i kontynuowałam ssanie swojej malinowej tabletki na gardło, którą poratowała mnie brunetka.

- Jest siódma wieczorem. Każdy z nas na zmianę idzie do domu i wraca. Ty też powinnaś. - Wtrącił się Noah niepodważalnym tonem.

Pójść do domu i? Nie miałam siły nawet na najmniejsze czynności. Moi przyjaciele mieli rację, ale nie potrafiłam tak po prostu pójść. Wiedziałam, że w końcu będę musiała, ale nie miałam na to ochoty. Każdy z nich na zmianę szedł do domu, aby coś zjeść, umyć się, a później znów wracał po jakiejś godzinie. Jako jedyna nie ruszyłam się stamtąd chociażby na moment. Tym razem nie było Nicholasa i Cleo, jednak oni również mieli za niedługo wrócić. Nikt z nas nie chciał się ruszać ze szpitala na dłużej, co było normalne, a zarazem bezsensowne. Na co my czekaliśmy? Każdy z nas już wiedział, że Alan zapadł w śpiączkę krótkoterminową lub długoterminową. Najprawdopodobniej dalej obawialiśmy się o jego stan zdrowia. Mimo zapewnień doktora wciąż chodziło nam po głowie „A co jeśli jego stan się pogorszy?".

- Przestańcie mi mówić, co mam robić. - Ślepo wpatrywałam się w białą ścianę długiego korytarza. Byłam dla nich okropna. Wiedziałam, że się martwili, ale naprawdę nie miałam chęci na nic. Nie za bardzo chcieli to uszanować.

- Victoria, chcemy dla ciebie jak najlepiej. - Usłyszałam głos zielonookiego. - Każdemu z nas jest trudno. Musimy wspierać się wzajemnie. - Dodał słabiej.

- Wy nie rozumiecie. - Odetchnęłam, wplątując obie dłonie w swoje skołtunione włosy.

Obwiniałam się. Potwornie się obwiniałam. Czułam się po prostu okropnie.

Sparks Of Hope Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz