Rozdział 17

3.5K 99 107
                                    

***

- Gdzie ona teraz jest? - Zapytał, unosząc brwi.

- A co cię to obchodzi? - Wypaliłam na starcie, wbijając spojrzenie w jego tęczówki. Przyjaciele momentalnie zamilkli.

- Obchodzi, bo z nią też mam do pogadania. - Powiedział, patrząc wpierw na krzywiącego się Oskara, a później na mnie.

- Zapomnij. - Burknęła nietęgo Cleo. - Ona raczej już nie pokaże ci się na oczy, bo przyznała się do wszystkiego. - Dopowiedziała.

- Jak właściwie o tym powiedziała? - Dopytywał szczegółowo Alan. Na te słowa zacisnęłam usta w wąską kreskę.

Podrapałam się po skroni, gdy każdy z naszego otoczenia przykuł na mnie wzrok. I w tym również zaintrygowany Alan. Temat Livien cały czas był dla mnie drażliwy. Wszystko związane z tamtym pieprzonym wyścigiem było dla mnie drażliwe. I nie mogłam ukryć, ale coraz bardziej się niepokoiłam. Jane i Cleo także. Wcześniej nie miałyśmy aż tak dużych powodów do obaw, ale od chwili przebudzenia Alana szybko się to zmieniło. Choć chłopaki nie mówili o tym przy nas, to gdy tylko wychodziłyśmy po herbatę z automatu, sala szpitalna zamieniała się w kontrakty seryjnych zabójców. Oczywiście wszystkie tematy poruszały się wokół Wesley'a. I tutaj były potężne powody do niepokoju, bo każda z nas zdawała sobie sprawę, że Alan był najbardziej nieobliczalny. I wiadomy był fakt, że Nicholas, Oskar i Noah pójdą za Alanem. Już pomijając to, że ich trójka miała ogromną ochotę połamać Wesley'owi kości. Na czele z Alanem mogą to nie być tylko połamane kości, a spalone. I to nie była przenośnia. Był pierdolonym numerem jeden w katowaniu się nad człowiekiem. To mnie czasem przerażało. A nawet często.

- Zasługa Victorii. - Odparł Noah drobiazgowo. Gwałtownie zerknęłam w stronę okna, bo o mało nie prychnęłam, gdy na twarzach moich przyjaciół ujawniły się uśmiechy.

- Co? - Usłyszałam niezrozumiały ton czarnookiego.

- Zaczyna rozwiązywać problemy twoim sposobem. - Dodał od siebie brunet, na co rozszerzyłam powieki. Obdarzyłam Oskara nieprzechylnym spojrzeniem, dlatego ten prędko skrył uśmiech, przecierając dłonią usta.

- Moim? - Alan uniósł brwi w górę i nieco bardziej oparł się o parapet.

Rozchyliłam usta, odwracając na niego spojrzenie. Zmierzyłam całą postawę chłopaka, zahaczając o dłoń z papierosem, którą wystawiał poza okno. Wciąż nie mogliśmy się napatrzeć, jak szybko wracał do siebie. Od wypadku minął ponad miesiąc. Od wybudzenia trzy tygodnie i już wyglądał na takiego, który najchętniej skakałby po dachach. Gdyby nie fakt, że jego żebra cały czas się zrastały, byłby zdolny do wszystkiego. Doktor miał duże zastrzeżenia ku temu, aby wypuścić Alana wcześniej. On sam chciał wypisać się po tygodniu, ale po naszych reprymendach został. Chyba już nie chciał słyszeć tego ciągłego pieprzenia, że nie powinien. Dopiero tamtejszego dnia Doktor postanowił, że Alan może wrócić do domu. Właśnie czekaliśmy, aby przyszedł i już oficjalnie wypisał go z dokumentacji. Mężczyzna kompletnie się nie śpieszył, dlatego razem z Cleo i Jane siedziałyśmy na brzegu łóżka szpitalnego, Nicholas rozległ się na jego długości za nami, a Noah i Oskar podpierali się o parapet obok Alana. I ten widok był taki inny niż zazwyczaj. Lepiej patrzyło się na to, jak nikogo z nich nie brakowało. Tworzyli w pewnym rodzaju łączność, do której wszyscy się już przyzwyczailiśmy.

- Po prostu mnie wkurzyła. - Zaszemrałam jak w hipnozie. Patrzyłam na podejrzliwy wzrok Alana, momentami mierząc jego ciemne ubrania.

- I nawet mówi tak samo, jak Alan. - Prychnął szatyn, a ja aż nabrałam ochoty, aby zwalić go z łóżka.

Sparks Of Hope Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz