Rozdział 18 (2/2)

2.8K 103 74
                                    



Wdychałam i wydychałam powietrze ze słabością i lichością. Tylko czekałam, aż ten chłopak przyjdzie. Czekałam, aż zrobią mi coś okropnego. Przymknęłam powieki na kilka chwil, bo już lada moment usłyszałam pogłos swojego ciężkiego oddechu. Byłam pewna, że mam kolejne omamy, jednak pomyliłam się w dwóch kwestiach. To nie był pogłos mojego oddechu, bo mój był płytki i przerywany, a tamten równy, lecz głośny. I to nie były omamy, a coś realnego.

Dudniło mi w uszach, jednak krzyki w mojej głowie zaczęły milknąć. Usłyszałam nie jeden, nie dwa, a trzy głośne oddechy, które odbijały się echem od ścian. Z trwogą w oczach uciągnęłam głowę do pionu. Wtedy dojrzałam nieruszający się tors Cartera odziany w zieloną koszulkę. Wydawało mi się, że całkowicie wstrzymał powietrze w płucach. Labilnie zadarłam głowę, a moje wdechy mieszały się z trzema innymi. Z bojaźnią zerknęłam na Wesley'a, który już wcale na mnie nie patrzył. Wbił tęczówki w losowy punkt na blacie obok mnie. Wyglądał jak posąg bez funkcji życiowych, a swoje zaciski na moich nadgarstkach poluźnił. Był jak martwy, który tylko wsłuchiwał się w otoczenie. Jego grymas zrobił się nietypowo mizerny, nietęgi, zdezorientowany i otumaniony, a cała zaborczość i pewność siebie, którą ukazywał znikła. Mogłam się dopatrzyć nawet przerażenia na jego twarzy, co było kompletną odwrotnością tego, jak zachowywał się przed momentem.

Czułam, jak mój oddech przerywa się coraz bardziej. Był nierówny. Dopiero w chwili, gdy moja widoczność się polepszyła, zerknęłam w bok. Moje tęczówki błysnęły. One wręcz nie mogły dowierzyć w to, co ujrzały. To był jak strzał, który rozbudził mnie do życia na nowo. Widok ciemnych tęczówek, ostrych rys twarzy i precyzyjnego, a zarazem ostrego wzroku oddał mi taką otuchę, o której nawet nie marzyłam. Był jak wybawienie, które poczułam w każdej części ciała. W tamtym momencie pragnęłam jego wzroku i obecności. Patrzyłam na niego z jakimś niedowierzaniem, dalszym przerażeniem, a zarazem ukojeniem. Łza wciąż ulatywała na moim policzku, a on ją obserwował i patrzył, jak spływa na moje rozchylone usta. Patrzył na nią w taki sposób, jakby chciał śmiertelnie potępić człowieka, który ją wywołał. Alan tam był. Stał za nim, a na jego obliczu co chwilę ujawniały się nowe emocje, które skazywały Wesley'a na ostateczny upadek. I on o tym wiedział, bo nie dało się tego nie poczuć. Spojrzenie Alana było nieobliczalne, konsekwentne, a furia, która w nich panowała, mogłaby poruszyć samo piekło, a finalnie doprowadzić do katastrofy. Był zdyszany, jakby przebiegł przynajmniej maraton. Jego kosmyki były delikatnie wilgotne i opadały mu na czoło. I to nie był przypadek. Wystarczyło, abym lekko łypnęła za Alana. Zza ramion obu chłopaków z trudem dopatrzyłam się osób, które były moim kolejnym zbawieniem. Zobaczyłam Oskara, który z bliska mierzył z broni do jednego chłopaka, a także Nicholasa, który w przenośni miał pod swoją opieką drugiego chłopaka. Pozbawili ich broni i rzucili je na najbliższy blat przez rękawki bluzy, aby nie pozostawić swoich odcisków palców. Obaj bruneci wcześniej blokowali mi wyjście z kuchni, a w tamtym momencie mieli przyłożone do pleców naładowane pistolety Oskara i Nick'a. Pod czujnym i zaciętym okiem moich przyjaciół nawet nie drgnęli. Oni również dyszeli jak Alan, a ich kosmyki były wilgotne. To, co robili przez ostatnie kilka minut, musiało być dla nich niebywałym i cholernie męczącym wyzwaniem, zważając na fakt, że nie miałam bladego pojęcia, jak się tutaj znaleźli, jednak wiedziałam, że dawali z siebie wszystko, aby jak najszybciej do mnie dotrzeć. Nie widziałam tylko Noaha i Jay'a, który skierował się chwilę wcześniej do innego pomieszczania za namową Wesley'a.

Alan patrzył na mnie, a jego tęczówki wyżerały moje nadgarstki, które wciąż podtrzymywał Carter. Obadał moją bladą twarz i wszystkie części ciała, zanim cokolwiek zrobił. Jakby sprawdzał, w których miejscach mam przynajmniej jedno draśnięcie. Nic by mu nie umknęło. Był tak śmiertelnie szczegółowy, że aż we mnie wywierał uczucie zagubienia. Wesley wciąż ani nie drgnął. Nie wydobył z siebie nawet szmeru, a jedynie zacisnął szczękę. Moja dolna warga drgnęła, gdy Alan po lepszym unormowaniu oddechu postawił jeden krok w stronę blatu. Sięgnął po swój pistolet i nóż motylkowy, a ja przełknęłam ślinę na ten czyn. Wesley słysząc obijający się metal, odetchnął ciężko. Swojego oddechu wciąż nie potrafiłam opanować, mimo że jego dłonie już po momencie całkowicie uwolniły moje nadgarstki. Wewnętrzne roztrzęsienie nie dawało za wygraną. Ujawniało się w nadmiernie przeszkadzających drgawkach sztywnych rąk. I wtedy zaczęło się coś, co działo się za szybko. Jeśli ktoś obcy zobaczyłby Alana, nie poznałby po nim wiele. My widząc Alana, widzieliśmy jego okropne nieopanowanie, które kryło się pod przerażającym spokojem na obliczu. Te pozory były absurdalne.

Sparks Of Hope Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz