Rozdział 26

362 43 2
                                    

JACOB

-  Lucy - potrząsnąłem delikatnie ramieniem mojej siostry, która spała jak zabita na fotelu obok. - Lucy, wstawaj - powtórzyłem czynność. 

Dziewczyna pomału otworzyła oczy i spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem. 

- Już? - przetarła twarz dłońmi, a na jej policzkach pojawiły się czarne smugi.

Zachichotałem. Spojrzała na mnie zdziwionym spojrzeniem. 

- Rozmazałaś się - wyjaśniłem. 

Lucy szybko popatrzyła w lusterko i czym prędzej się wytarła. 

- Dzięki - burknęła. 

- Do usług - uśmiechnąłem się. - Chodź - otworzyłem drzwi i wysiadłem. 

Po chwili moja siostrzyczka stała już obok mnie. Z bagażnika wyciągnąłem wszystkie torby i ruszyłem w stronę drzwi, nakazując Lucy zamknięcie klapy. 

Przed wejściem odłożyłem wszystkie rzeczy i zacząłem przeszukiwać kieszenie w celu znalezienia kluczy do domu. Po chwili już trzymałem je w dłoni i szybko przekręciłem je w zamku. Odsunąłem się odrobinę by zrobić miejsce siostrze. 

- Panie przodem - ukłoniłem się, a ona dźwięcznie się zaśmiała i przekroczyła próg. 

Z uśmiechem na ustach wziąłem torby i podążyłem za nią, zamykając za sobą drzwi. Moim oczom ukazał się dobrze mi znany korytarz. Na ścianach ciągle wisiały złote ozdoby, a lustro, wciąż było umazane krwią. Na szczęście siostra nie zwróciła na to uwagi. Widać było, że jej uwagę przybił ogromny obraz na końcu pomieszczenia. Odłożyłem bagaże i podszedłem do niej, również podziwiając portret naszej rodziny. 

- To ty - wskazałem na malutką dziewczynkę. 

- Na prawdę? - spojrzała na mnie. 

Kiwnąłem głową i pocałowałem ją w czoło. Jeszcze przez chwilę podziwiałem obraz, po czym wróciłem się po rzeczy i zmierzyłem w stronę pokoi, które znajdywały się na piętrze. 

- Chodź, bo potem nie trafisz! - krzyknąłem i chwilę potem usłyszałem kroki Lucy. 

Wszedłem na pozłacane schody, które rozchodziły się w dwie strony. Na ścianie przy rozwidleniach wisiały okurzone portrety naszych rodziców, dziadków i pradziadków. 

Skręciłem w lewo i odłożyłem torby. 

- Gdzie my w ogóle jesteśmy? - wysapała Lucy.

Zaśmiałem się. Schody widocznie ją zmęczyły. Miała słabą kondycję, to czym prędzej musiało się zmienić. 

- Kiedyś tu mieszkaliśmy - odpowiedziałem, przeczesując włosy. Zmierzyłem w stronę pokoju Lucy. Zatrzymałem się przed drzwiami. - Tu będziesz spać. 

Nacisnąłem klamkę i poszedłem po swoje rzeczy. Następnie udałem się do mojej sypialni. Odłożyłem torby na podłogę i położyłem się na łóżku. Teraz zauważyłem jak bardzo zesztywniałem podczas jazdy. Przejechałem, bez przystanku, szmat drogi, więc dziwne żeby było inaczej. Przeciągnąłem się i zamknąłem na moment powieki. Niestety nie na długo. Po kilku minutach rozległ się dźwięk mojego telefonu. Sięgnąłem po niego i odebrałem. 

- Proszę. 

- Jacob, mamy problem - usłyszałem w telefonie przestraszony głos Chris'a.

Zesztywniałem i zmieniłem pozycję na siedzącą. 

- Co się dzieje? - spytałem. 

- Mark - odpowiedział jednym słowem. 

Co ten dupek znów zrobił?!

- O co chodzi? - starałem się zachować w miarę spokojny ton głosu. 

- Szukał jej, szukał Lucy. Był u was, u mnie, u Juliett. Nie daje za wygraną. 

- Gdzie jest teraz? 

- Nie wiem. Powiedział, że znajdzie was za wszelką cenę. Zamaskowałeś wasz zapach, prawda? 

- Cholera - przekląłem pod nosem. 

- Jacob, zrobiłeś to, tak? - podniósł głos. 

- Zapomniałem o tym. 

- To na pewno was znajdzie. Musisz coś wymyślić. 

- Wiem - westchnąłem. - Mam pomysł. Kończę, cześć. 

- Powodzenia.

Rozłączyłem się.

W mojej głowie pojawił się plan, by go zmylić. Czym prędzej musiałem wsiąść w samochód i pojechać. On nie mógł nas znaleźć, a tym bardziej tknąć Lucy. Nigdy więcej. Nigdy. 

LUCY

Chwyciłam za moje torby i zaniosłam je do pokoju, który wskazał mi Jacob. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Białe ściany, czarne dodatki. Standardowo i nowocześnie. Chyba mogłabym się przyzwyczaić. Na komodzie stała ramka ze zdjęciem, na którym znajdowało się niemowlę, podobne do tego, co było na dole, na obrazie. Obok znajdowała się kolejna fotografia. Tym razem widniała tam również moja matka. 

Kiedy oglądałam zawartość pokoju, zaburczało mi dość głośno w brzuchu. Zachichotałam. Spięłam włosy w kucyka i wyszłam, kierując się w stronę pomieszczenia, do którego wcześniej wchodził mój brat. Zatrzymałam się przed drzwiami słysząc rozmowę. Siedziałam tam dopóki Jacob nie przestał konwersować. Do moich uszu dotarł każdy szczegół dialogu. Co jak co, ale słuch miałam bardzo dobry. Gdy rozmowa dobiegła końca, wstałam i wróciłam do pokoju. Usiadłam na łóżku, analizując każdy szczegół, tego co usłyszałam. Mark. To imię krążyło po mojej głowie. Coraz bardziej bałam się tego człowieka, a raczej wampira. Był jeszcze bardziej niebezpieczny, niż myślałam, w dodatku mnie szukał i przez błąd mojego brata mógł nas znaleźć. Nigdzie nie mogłam być bezpieczna.

Do mojego pokoju wszedł Jacob. Ku mojemu zdziwieniu, na jego twarzy był wymalowany spokój. 

- Muszę gdzieś pojechać - powiedział z powagą w głosie. - Zostaniesz tu? 

- S-sama? - zająknęłam się. 

- Lucy? - popatrzył na mnie niepewnie. - Co się dzieje? 

Przykucnął naprzeciw mnie i spojrzał mi w oczy. 

- Wiem, że nie powinnam, ale podsłuchałam twoją rozmowę - w moich oczach zgromadziły się łzy. 

Westchnął. 

- Będzie dobrze - odpowiedział spokojnie. 

- Boję się go, Jacob. 

- Wiem, ale ten człowiek jest uparty i za wszelką cenę zdobędzie to, czego pragnie - zamilkł na moment. - Chciałem mu to utrudnić, ale jak zwykle zrobiłem jakiś błąd. 

W mojej głowie pojawił się nieco szalony i przerażający pomysł. 

- Skoro mamy mu to utrudnić, to może całkiem wyjdźmy mu naprzeciw. 

- O co ci chodzi, Lucy? - zmarszczył brwi, wyczekując na moją odpowiedź. 

- Przemień mnie w wampira. 


No i jest nowy rozdział! Kto się cieszy? Bo ja tak! haha :3 

Swoją drogą jak Wam się podoba nowa okładka? Zostawić tę czy wrócić do starej? Jak uważacie? :)

Nobody Is SafeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz