Rozdział 11

522 55 2
                                    

Około północy wszyscy opuścili dom Jacob'a. Zostałam tylko ja i on. Miałam zamiar wykorzystać to, że jesteśmy sami i spytać o konflikt między naszą rodziną, a rodziną Butler'ów. Poszłam do salonu i usiadłam obok brata. Wzięłam głęboki oddech. Bałam się, że nie powie mi całej prawdy.

- Co się dzieje? - spytał, z wzrokiem wbitym w ekran telewizora.

Spojrzałam na niego.

- Rodzice mi powiedzieli, że rodzina Mark'a to nasi wrogie - mruknęłam. - Dlaczego?

Chłopak westchnął. Widocznie nie lubił opowiadać mi o sprawach rodzinnych.

Przyciszył telewizor i popatrzył mi w oczy.

- Jesteś bardzo ciekawska - szepnął, a ja wzruszyłam ramionami. - Nasze rodziny nigdy się nie przyjaźniły. Chociaż podobno był taki czas, ale trwał bardzo krótko. Nasz ojciec i ojciec Mark'a byli kiedyś najlepszymi kumplami. Do czasu, kiedy William nie poznał nowej kobiety swojego przyjaciela. Nazwał to miłością od pierwszego wejrzenia. Od razu postanowił ją odbić. Spędzał z nimi dużo czasu aż mu się udało. Dziewczyna wybrała jego. Tutaj skończyła się przyjaźń naszych ojców. Potem spłodzili mnie, więc potrzebowali miejsca żeby się gdzieś osiąść. Wybrali działkę na wzgórzu z dala od innych. W tym samym czasie przyszedł na świat Mark i jego rodzice również musieli gdzieś zostać na stałę. Pech chciał, że mieli na oku to samo miejsce, co my. Jednak byliśmy pierwsi. Ojciec Mark'a ciąglę się wykłócał, że nasz dom był na ich terenie. Po części miał rację, ale nie mogliśmy już przesunąć domu. Trudno się mówi... - chciał dokończyć, ale się powstrzymał. - I to tyle.

Popatrzyłam na niego zdziwiona. Tyle? Jak to? Nie wierzyłam mu.

- Nie kłam, Jacob. Mów co było dalej! - podniosłam głos.

Chłopak westchnął.

- Reszta to jakieś tam małe kłótnie... Nie ważne - uśmiechnął się blado.

Wyglądał jakby przypominał sobie wszystkie tamte chwile. Jego twarz przepełniał smutek i nienawiść, a nawet widziałam poczucie winy. Położyłam dłoń na jego ręce.

- Dokończ, proszę - wyszeptałam.

Chłopak zacisnął powieki. Przyglądałam mu się z zaciekawieniem.

- Mama Mark'a urodziła córkę. Miała na imię Emily. Cudowne imię - mruknął. - Kiedyś przez przypadek ją spotkałem. Poczułem to, co nasz ojciec do naszej matki. Zakochałem się. Nie obchodziły mnie kłótnie rodziców. Liczyła się tylko ona. Niby była młodsza, ale niewiele. Przez jakiś czas spotykaliśmy się, nie mówiąc o niczym rodzicom. Tak przynajmniej myślałem. Do czasu, kiedy przyszła pod nasz dom. Powiedziała, że jestem naiwny... Że nic nigdy do mnie nie czuła. Nie rozumiałem z tego nic. Zrozumiałem, gdy powiedziała, że chciała się zabawić. Nigdy nie byłem bardziej wściekły. Wszystkie uczucia do niej nagle mi minęły. Przed oczami stanęła mi nienawiść. Uznałem ją za najgorszego wroga. To zdenerwowanie mną zawładnęło. Po chwili już nie żyła.

Otworzyłam szeroko oczy.

- D-dlaczego? - spytałam nerwowo.

- Zabiłem ją - szepnął. - Dowiedzieli się o tym jej rodzice. To wydarzenie skłóciło nasze rodziny na zawsze. Mark zrobi wszystko żeby się zemścić. Ciągle to robi - podniósł wzrok i spojrzał na mnie. - Trzymaj się z daleka od niego, Lucy. On zrobi wszystko żeby wyrządzić mi i rodzicom jak największą krzywdę. Niestety wie, co jest naszym słabym punktem.

Wziął głęboki wdech i pogłaskał mnie po policzku. Pierwszy raz mnie dotknął.

- Chodzi o mnie? - wybełkotałam.

- Tak. Nie chcę znów tracić kogoś ważnego.

Wzruszyło mnie to. Uśmiechnęłam się delikatnie.

- Będę uważać. Obiecuję.

Pocałowałam go w policzek.

- Idź już spać - westchnął ciężko. - Jest już późno.

Posłuchałam go i poszłam do sypialni.

Nobody Is SafeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz