Pov. Alan
Śmierć. Jak rozumiem to słowo?
Na kilka sposobów.
Na pewno dla rodziny, przyjaciół czy ukochanej osoby jest to cholernie ciężkie. Tracicie osobę przy której byliście tyle czasu. Rozmawialiście, śmialiście, spędzaliście razem każdą minutę swojego życia.
A nagle jej już nie ma. Tak jak pięknych uśmiechów, słabych żartów czy przyjemnej ciszy, gdy siedzicie w nocy i oglądacie gwiazdy.
Jest pustka. W sercu i w ciele.
Ale dla osoby zmarłej jest spokój. Upragniony i wytęskniony. Bo przez tyle czasu żyli w świecie pełnym chaosu, niebezpieczeństwa i bólu.
A teraz?
Teraz jest dobrze. Na pewno jest lepiej niż tutaj na ziemi.
Spojrzałem spod oprawek ciemnych okularów na tłum ludzi, który stał lub siedział przedemną. Obserwowałem ich z samego końca. Widziałem twarze pogrążone w skupieniu lub rozpaczy. Szloch matek rozdzierał serce. Ale czy moje?
Ja czułem dziwny spokój. Tak jakbym był w puszcze, zamknięty z własnymi myślami.
Delikatny wiatr ochładzał nasze ciała, które roztapiały się w sierpniowym słońcu. Było naprawdę gorąco. Miałem ochotę zedrzeć z siebie tą cholerną koszulę.
A tym bardziej, gdy ksiądz zaczął mówić ostatnią modlitwę. Trumny powoli zjeżdżały pod ziemię, a płacz stawał się coraz głośniejszy.
- Mamo, co się dzieje?
Przekręciłem głowę na Daisy, która przypatrywała się pogrzebowi. Nie miała pojęcia, że właśnie ktoś odszedł. Z szerokimi oczami obserwowała ludzi ubranych na czarno i pogrążonych w żałobie.
Mary przytuliła ją do piersi, a sam mogłem dostrzec pojedyncze łzy na policzkach. Nie płakała aż tak bardzo. Chyba była w zbyt dużym szoku.
Przerolowałem językiem po wnętrzu policzka, zaciskając mocno szczękę. Prawie nie było już widać drewnianych trumien, które znikały pod ziemią w dołku. Ludzie zaczynali rzucać kwiaty, a nawet ktoś upadł na kolana, szlochając.
Nienawidziłem pogrzebów. Na ostatnim, gdzie żegnaliśmy Martina, towarzyszło mi wiele nieprzyjemnych emocji. Nie byłem w stanie przyjąć do faktu, że kogoś już z nami nie ma. I chociaż przecież nie znaliśmy się za długo z chłopakiem, to jego śmierć dotknęła i mnie. To takie dziwne, że jednego dnia z kimś się śmiejecie i rozmawiacie, a drugiego dnia stoicie w kostnicy nad jego ciałem i zadajecie sobie jedno pytanie: dlaczego?
I teraz to ja zadawałem sobie to pytanie. Dlaczego?
Dlaczego doszło do tego wypadku?
Dlaczego to właśnie Abelli została porwana?
Dlaczego akurat ona?
Dlaczego?
Przełknąłem gulę w gardle, a wtedy ktoś z rodziny wyszedł i zaczął przemawiać.
Poczułem zapach dymu papierosowego przy nozdrzach.
- Właściwie to zajebiście wymyśliliśmy z tym, aby przyjść wszyscy na biało.
Cała nasza paczka zaśmiała się na tekst Logana.
Bo to była prawda. Każdy z nas nie miał na sobie innego koloru. Staliśmy jak prawdziwa mafia na końcu cmentarza, odznaczając się jak anioły pośród ciemność.
- Chcę zaznaczyć, że to ja wpadłam na ten genialny pomysł. - Evans odrzuciła teatralnie włosy, zabierając papierosa Rafaelowi.
Sam wyciągnęłam używkę z kieszeni, odpalając sobie jedną. Chociaż tak szybko jak ją włożyłem pomiędzy wargi, tak szybko ktoś mi ją zabrał.

CZYTASZ
Destruction desire
RomanceChiara spędziła ostatnie dwa lata na rozwoju osobistym. Wróciła do codzienności, studiując i mieszkając w rodzinnym mieście. Przed nią ostatni rok studiów magisterskich. Jej pierwotnym planem było zakończyć je w Rimini, lecz już pierwszego dnia spot...