ROZDZIAŁ 1

879 42 2
                                    

Jake

Kiedy szedłem korytarzem, który prowadził mnie do szatni, słyszałem głośne krzyki moich kolegów z drużyny. Słyszałem cichy dźwięk płóz odbijających się od gumy, która pokrywała korytarz i ludzi, którzy zabierali swoje rzeczy z trybun areny po skończonym meczu.

Wszedłem do szatni i w tej samej chwili poczułem, jak po mojej twarzy zaczyna ściekać gorzka ciecz, którą tak dobrze znałem. Zlizałem ją z okolic ust i strzepnąłem ją z włosów, a chłopacy zaczęli krzyczeć tak niewyraźnie, że nie miałem pojęcia, co właściwie mówili.

Zdjąłem koszulkę i ochraniacz z torsu, bo nie chciałem, aby za bardzo lepiły się od szampana, który był wszędzie. Zawsze współczułem sprzątaczkom ogarniania szatni po meczu, ale tradycja to tradycja.

- Carter, wracaj do żywych, bo wyglądasz, jakbyś wyzionął ducha. - wrzasnął mi nad uchem Liam i wcisnął w dłonie butelkę szampana.

Przystawiłem gwint do ust i wziąłem duży łyk, a chłopacy zaczęli wiwatować. Każdy z nas krzyczał i świętował prawdopodobnie najprostszą wygraną w naszym życiu.

Przeciwna drużyna wystawiła innego bramkarza, bo główny był połamany, czy coś, więc nawbijanie im bramek było banalnie proste i mecz skończył się wynikiem dziewięć do zera, co nawet śmiesznie brzmi. Ogólnie ich drużyna jest całkiem dobra, ale to było wręcz żałosne.

Wszyscy piliśmy alkohol i śmialiśmy się, aż zaczęły nas boleć brzuchy. Wtedy zdecydowaliśmy, że to idealny czas na ogarnięcie życia. Każdy z nas wiedział, że nie może się uchlać jak świnia, bo większość z nas przyjechała do szkoły własnym samochodem, więc byłoby głupio się upić i zostawić je na parkingu.

Rozebrałem się i wrzuciłem wszystko do torby, bo mój sprzęt nadawał się tylko do prania. Zarzuciłem sobie ręcznik na ramię, wziąłem żel i skierowałem się w stronę pryszniców. Nie były zamknięte, ale odgradzały je ścianki, więc nie musieliśmy się oglądać, co oczywiście było śmieszne, bo większość z nas i tak codziennie widywała się nago. Żaden z nas jakoś strasznie się z tym nie obnosił, no może poza Jamiem, ale on był pierdolnięty i brakowało mu piątej klepki.

Odkręciłem wodę i stanąłem pod ciepłym strumieniem, który łagodził moje nadwyrężone mięśnie. Wylałem sobie na ręce żel i zacząłem się myć. Zmyłem spocone włosy i ciało, a w międzyczasie pod prysznice przyszła reszta chłopaków. Spłukałem z siebie pianę i opłukałem jeszcze raz twarz, a następnie zmieniłem wodę na zimną i wzdrygnąłem się kiedy zetknęła się z moim ciałem, ale wiedziałem, że tego potrzebuję, aby po wypitej ilości alkoholu w miarę sprawnie dojechać do domu.

Wytarłem się ręcznikiem i zawiązałem go w pasie. Podszedłem do mojej szafki i zacząłem się ubierać. Kiedy miałem już na sobie bokserki, dresy i skarpety wyciągnąłem moje ulubione perfumy i się nim popsikałem. Dokończyłem ubieranie się i rozejrzałem się po szatni. Kilku chłopaków już się z niej zaczęło zwijać, a mój plan był podobny do nich.

- Jake, jakie masz plany na wieczór? - zapytał Nate.

- Mama coś mówiła o jakiejś kolacji z przyjacielem taty, więc chyba się nie wymigam.

- To słabo. - powiedział Billie – Chcieliśmy zrobić imprezę, ale bez kapitana to nie to samo. - inni się zgodzili. - Co powiesz, żeby odrobić to jutro?

Pokiwałem głową i pożegnałem się z chłopakami, a następnie wyszedłem z szatni i zacząłem kierować się do mojej szafki na korytarzu, aby wyjąc z niej moją kurtkę. Jak przystało na Kanadę, w styczniu było cholernie zimno, więc szczelnie ją zapiąłem i wyszedłem ze szkoły. Podszedłem do mojego samochodu, a torbę wrzuciłem do bagażnika, aby nie śmierdziało. Odpaliłem silnik i wyjechałem z parkingu.

Przy wieczornym ruchu dojechanie do domu zajmuje mi zazwyczaj dwadzieścia minut, więc kiedy dojechałem pod dom, zacząłem trzeźwieć, mimo że nie byłem bardzo pijany, ale wiedziałem, że rano będę odczuwać skutki meczu.

Wjechałem do garażu i wyjąłem torbę z bagażnika. Zamknąłem auto z pilota i wyszedłem na podjazd pod domem, aby zamknąć bramę. Zacząłem kierować się w stronę drzwi, ale zostałem zatrzymany.

- Hej, ty! - usłyszałem dziewczęcy głos. - Mógłbyś mi powiedzieć, która jest godzina?! - krzyczała dziewczyna, która biegła w moją stronę. Zatrzymała się centralnie przede mną. - Cześć.

Uśmiechnąłem się na jej zachowanie, bo było po niej widać lekkie zdenerwowanie. Mimo wszystko przyjrzałem się jej i byłem w delikatnym szoku. Dziewczyna była wysoka, obstawiałem, że mogła mieć spokojnie sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i była cholernie szczupła, co widziałem przez obcisłe ubrania do biegania. Była szczupła, ale zgrabna, a nie wychudzona. Długa brązowa kitka zwisała jej z ramienia.

Spojrzałem na zegarek na lewym nadgarstku.

- Jest wpół do ósmej. - odpowiadając, spojrzałem jej w oczy i... cholera.

Trawiaste tęczówki przeszyły mnie na wskroś, a złote drobinki migotały w odbiciu od światła rzucanego przez lampę. Delikatne piegi, które miała na lekko zadartym nosie, sprawiały, że wyglądała lekko dziecinnie, ale uroczo. Pełne usta uzupełniały jej twarz idealnie.

Dziewczyna delikatnie się spięła pod wpływem mojego spojrzenia, więc uśmiechnąłem się do niej, bo wiedziałem, że moje dołeczki w policzkach działają cuda.

- Przepraszam, ale chyba się nie znamy. - wystawiłem dłoń w jej kierunku. - Jestem Jake.

- Winter. - odpowiedziała, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.

Chwile staliśmy w ciszy, ale po chwili dziewczyna wskazała na dom obok i wytłumaczyła, że niedawno wprowadziła się do niego z tatą, dlatego mogę jej nie kojarzyć.

- W każdym razie dzięki, ale muszę już lecieć, bo tata mnie zabije, jak się spóźnię. - zapanowała między nami trochę niezręczna cisza. - Przytuliłabym cię na pożegnanie, czy coś, ale właśnie wracam z biegania, więc sam rozumiesz. - mówiąc to, patrzyła na moją torbę z treningu.

- No jasne. - pożegnaliśmy się, a kiedy dziewczyna przeciskała się przez krzaki między naszymi domami, usłyszałem jej ciche przekleństwa, bo na pewno wpadła w dziurę, którą wykopałem z Jamesem, kiedy mieliśmy po dwanaście lat.

Zawsze zastanawiałem się, jak to jest możliwe, że ona tam jeszcze jest po tylu latach, ale tak na dobrą stronę nikt nigdy jej nie zasypał, bo wcześniej naszymi sąsiadami byli starsi państwo, którzy pewnie nawet o niej nie wiedzieli, tak samo jak rodzice, bo krzaki ją zasłaniały.

Wszedłem przed drzwi, a do moich nozdrzy dotarł zapach słynnego spaghetti al pomodoro mojej many, które ubóstwiałem nad życie. Zdjąłem buty i wszedłem do salonu, który łączył się z kuchnią. Mama stała przy kuchence, a tata siedział na stołku barowym i coś robił na komputerze. Podszedłem do mamy i pocałowałem w policzek, a ona się uśmiechnęła.

- Idź wrzucić rzeczy do prania i przebież się w coś innego niż w dresy. - powiedziała skupiona na garnku z makaronem.

Przeszedłem obok taty, który na mnie spojrzał.

- Dobry mecz, ale to nie był wasz poziom. - powiedział to jako trener, a nie tata, a ja to doceniałem.

Wszedłem po schodach i skierowałem się do pralni, gdzie wrzuciłem rzeczy do pralki i ją wstawiłem, bo po meczu sprzęt tak śmierdział, że nie dało się żyć. Jedyną niewypraną rzeczą pozostawały skarpetki.

Przeszedłem na drugą stronę korytarza i wszedłem do łazienki, w której się rozebrałem i wrzuciłem rzeczy do kosza na pranie, a następnie przeszedłem przez drzwi do garderoby i wyjąłem z szaf moje ulubione jeansy z przeszyciami, białą koszulkę i czarną bluzę, którą na nią ubrałem. Popsikałem się perfum i wyszedłem z pomieszczenia w momencie, w którym zadzwonił dzwonek do drzwi.

- Jake otwórz, proszę! - krzyknęła mama, w tym samym czasie, kiedy tata zawołał mojego brata. Było oczywiste, że to i tak ja otworzę, bo James pewnie siedział w ogrodzie i żegnał się z Avary, która była naszą sąsiadką.

Zbiegłem po schodach, a na ich dole przejrzałem się jeszcze raz w lustrze. Kiedy stwierdziłem, że wyglądam znośnie, podszedłem do drzwi i otworzyłem ja na oścież, a po drugiej stronie stał, nie kto inny jak Winter.

Through the FateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz