ROZDZIAŁ 3

625 28 3
                                    

Jake

     Jak zwykle obudziłem się o szóstej trzydzieści nad ranem. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem szare dresy nike, jakąś czarną koszulkę i bluzę. Kiedy wróciłem do pokoju spakowałem książki do szkoły i rzeczy do hokeja, które zajmują całą, wielką, stu-litrową torbę. Jak codziennie zrobiłem sobie owsiankę z owocami i spakowałem ją do plecaka, bo były zdecydowanie za wcześnie na jedzenie i postanowiłem, że zjem ją dopiero po porannym treningu na lodowisku, żeby nie puścić pawia. 

     Rano wychodząc z domu widzę, że Winter przedziera się przez krzaki między naszymi domami. Ponownie wpadła w dziurę.

     - Kurwa. - zakałę cicho. 

     Automatycznie się do niej uśmiecham, a ona to odwzajemnia. Podchodzi do mnie i widzę, że nie ma na sobie mojej bluzy, którą wczoraj dostała. Idąc w stronę bramy garażowej, ta już zaczęła się otwierać, a moim oczom ukazał się zielony mercedes AMG, którego dostałem na szesnaste urodziny. Otworzyłem samochód z pilota i podszedłem do bagażnika, aby wepchnąć tam moją torbę ze strojem do hokeja i łyżwami.

     Winter podeszła do mnie, przywitała się szybko uściskiem, jak to dziewczyny mają w zwyczaju, a ja wziąłem od niej jej rzeczy i też włożyłem je do bagażnika. Decker w tym czasie już usiadła na miejscu pasażera, ale przez tylną szybę widziałem jak rozgląda się po garażu, w którym stoją jeszcze trzy inne sportowe samochody, w tym czerwone Porsche dla mojego brata, czarne Bughetti mojego taty i biały Bentley mamy. 

    Okrążyłem samochód i usadowiłem się w fotelu kierowcy. Spojrzałem na Winter i uśmiechnąłem się do niej lekko, bo przypomniałem sobie, że jej mama zmarła w wypadku samochodowym i mówiąc totalnie szczerze miałem nadzieję, że ona nie ma żadnej traumy. 

     Wcisnąłem sprzęgło i odpaliłem silnik, który pięknie zamruczał. Boże kocham ten samochód. Jak byłem mały, to z tatą zawsze oglądałem „Szybkich i wściekłych", możliwe że to właśnie stąd moja miłość do samochodów, ale na pewno też dlatego, że jak każdy chłopak jaram się  samochodami, których silniki warczą piękną symfonię, bo to jest cholernie cudowne. 

    Zapiąłem pas, włożyłem bieg i wyjechałem z garażu, a następnie z pilota zamknąłem bramę. Kiedy uznałem, że poranne słonce zdecydowanie za mocno świeci mi w oczy wyjąłem ze schowka moje ray-bany i usadowiłem je na moim nosie. 

     Spojrzałem na Winter, która wyglądała na trochę spiętą i złapałem ją za rękę, aby na mnie spojrzała. 

     - Wiem, że twoja mama... - nie byłem w stanie powiedzieć tego na głos i jestem przekonany, że jakby moja mama tak zmarła, to nie wiem, czy dalej jeździłbym samochodem. - Masz jakąś traumę, czy coś? - spojrzała na mnie jak na debila i fuknęła pod nosem.

     - Moja mama miała pierwszeństwo, ale wjechał w nią pijany kierowca. Nie było szansy na przeżycie. Zginęła na miejscu. - Spojrzała prosto w moje oczy, bo okulary trochę zsunęły mi się na nosie. - Więc nie, nie mam żadnej traumy, bo ten wypadek nie był winą mojej mamy. Każdego dnia na drodze giną setki osób. Nie mamy wpływu na innych.

     - Jasne że nie, po prostu gdybyś miała, to chciałbym o tym wiedzieć, żeby ta podróż przebiegła dla ciebie jak najbardziej komfortowo. - po tych słowach odwróciłem wzrok i wyjechałem na ulicę.

    Z radia popłynęły pierwsze dźwięki jednej z piosenek The Weekend, a na twarzy Winter nie było widać już żadnego gniewu, czy stresu. Jechałem tak jak zwykle, przekraczając prędkość, bo o siódmej prawie nikogo nie było jeszcze na ulicy. Od kiedy po raz pierwszy wsiadłem do tego samochodu dwa lata temu, od wtedy pokochałem to jak się go prowadzi, jak kierownica układa się w moich dłoniach i jak mruczy silnik. Wszystko kocham w tym samochodzie, więc podróżowanie nim sprawia mi niesamowitą przyjemność. 

Through the FateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz