Mała miejscowość, położona na skraju lasu, przypominała kadr ze skandynawskiego filmu. Mokre od deszczu ulice były puste. Czasami maleńki rynek przebiegła grupka dzieci, przeskakując przy tym przez kałuże. Wokół brukowanego placu, na którym znajdowała się marmurowa fontanna, stały domy. Niektóre z nich były drewniane i wyglądały, jakby pamiętały ostatnie stulecie. Ponad ich czerwonymi dachami wyrastały wzgórza porośnięte iglakami. Nieco dalej, zaraz przy wyjeździe z miasteczka, biegła szutrowa droga prowadząca nad jezioro, które ze wszystkich stron otaczały szuwary. Tafla wody była wzburzona, a wszystko to osnuwała delikatna mgiełka.
Kornelia siedziała na przystanku już od przeszło godziny. Wiatr targał jej włosy. Wiał, odkąd znalazła się w miasteczku. Szalał po pustych ulicach i świstał w wąskich alejkach. Wiedziała, że nie zwiastuje to niczego dobrego. Jeszcze raz spojrzała na pogniecioną karteczkę, którą trzymała w dłoni. Zapisano na niej imię i nazwisko osoby, która miała ją odebrać oraz numer telefonu. Dzwoniła aż cztery razy, ale za każdym razem uruchamiała się automatyczna sekretarka. Do głowy przyszło jej, że kobieta, u której miała mieć zapewnioną tymczasową pracę i nocleg, niespodziewanie się rozmyśliła.
Dziewczyna miesiąc temu skończyła osiemnaście lat. Oprócz tej jednej cyferki nie zmieniło się w jej życiu nic. Prawie. Musiała opuścić dom dziecka, w którym przebywała od urodzenia. Placówka zapewniała wsparcie, ale na własne mieszkanie musiała czekać. Wychowawczyni wyjaśniła, że czasami takie formalności zajmują sporo czasu, dlatego załatwiła jej pokój u pani Kazimiery i możliwość pracy w pensjonacie w miasteczku. Latem zjeżdżało się tu mnóstwo turystów i kobieta potrzebowała rąk do pracy.
Kornelia westchnęła cicho i odgarnęła z twarzy kosmyk. Biła się z własnymi myślami. Powinna zadzwonić do wychowawczyni z placówki, ale nie chciała jej martwić. I tak kobieta już dość dla niej zrobiła. Z drugiej strony, pani Maria mogłaby nazwać jej zachowanie nieodpowiedzialnym, jeśli nie zadzwoni i nie powie o swoim kłopocie. Kornelia przypomniała sobie sytuacje, w których pani Maria karciła swoich podopiecznych, mówiąc, że nie może im pomóc, jeśli nie mówią jej o swoich problemach.
Czuła się rozdarta, ale po chwili wahania wyciągnęła telefon. Rozwinęła listę kontaktów. Wyszukała odpowiedni numer i już miała wcisnąć zielony przycisk, gdy niespodziewanie usłyszała przed sobą gruby, męski głos.
- Wszystkie autobusy już odjechały. Następny za dwie godziny.
Kornelia uniosła głowę i zobaczyła barczystego mężczyznę. Wpatrywał się w nią zaciekawiony. W jednej ręce trzymał torbę z zakupami, w drugiej hamburgera, z którego jeszcze ulatywała para. Zapach doleciał do niej razem z podmuchem wiatru. Dopiero teraz poczuła, że jest głodna. Chciała coś odpowiedzieć, ale jedzenie przyciągnęło całą jej uwagę. Z transu wyrwał ją chłopak, który usiadł na ławeczce obok.
- Igor, weź nie strasz dziewczyny - zwrócił się do opychającego się mężczyzny. - Dokąd zmierzasz? Może jedziemy w tę samą stronę. - Uśmiechnął się łobuzersko.
Miał kręcone blond włosy, które układały się we wszystkie strony, tworząc tak zwany artystyczny nieład, co tylko dodawało mu uroku. Usta rozchylił w szerokim uśmiechu. Kornelia nie była osobą, która łatwo się peszyła, toteż odpowiedziała mu tym samym.
- Nie tak łatwo mnie wystraszyć. I czekam tu na kogoś. Znacie ten adres? Da się tam dotrzeć na piechotę? Nawigacja mi trochę szwankuje.
Wyciągnęła w jego stronę dłoń, pokazując litery zapisane na kartce. Z powrotem schowała telefon do kieszeni, postanowiła wstrzymać się na moment z informowaniem wychowawczyni o swoim kłopocie. Chłopak przeczytał uważnie tekst i zerknął na nią ponownie.
CZYTASZ
Szepty Wiatru
ParanormalStara rezydencja na wzgórzu, wzbudza strach wśród okolicznych mieszkańców. Razem z wiatrem zjawiają się w niej z pozoru obce sobie osoby. P.S. Nudne jak flaki z olejem xD ale zapraszam. Jakiś typ, który mocno przypomina Wiedzmina i ugania się za de...