Drużyna

10 3 3
                                    

Słońce zaczęło dopiero wschodzić, rzucając słabe promienie na mokrą od rosy trawę.  Zszedł na dół po cichu, a przynajmniej próbował. W kuchni natknął się na panią Mirkę, która szykowała śniadanie i sprzątała bałagan w kuchni. Chociaż w jego mniemaniu pomieszczenie było w lepszym stanie niż na początku. Mama Olo wyczyściła nawet okap, który teraz lśnił czystością. Kordian podziękował jej za drożdżówkę, którą wcisnęła mu w dłoń, tłumacząc, że natury nie można podziwiać z pustym brzuchem, a rozmyślać już tym bardziej. Kordian nie wiedział, jak odgadła jego zamiary, ale kiwnął głową, potwierdzając jej słowa i wyszedł na dwór. Aura na zewnątrz była jednym z powodów dla których wymknął się z pokoju. Pierwsze marcowe promienie wydawały się przyjemnie ogrzewać zaróżowione policzki Kordiana, a chłodne ale rześkie powietrze sprawiało, że w końcu mógł odetchnąć pełną piersią. Miał wrażenie, że w domu jest zbyt duszno. Chłód zaczynającego się dopiero dnia orzeźwiał ciało i równoważył ciepło rozchodzące się po dłoni, w której trzymał drożdżówkę. Ugryzł kawałek, zastanawiając się, w którą stronę powinien się udać. Kusił go taras z widokiem na staw, ale tam nie mógł liczyć na prywatność, której tak bardzo teraz potrzebował. Odkąd zjawili się w rezydencji, dyskusjom i przekomarzaniom nie było końca. Miał wrażenie, że coś między nimi zgrzyta. Wydawało mu się to nie w porządku, ale nie wiedział jak temu zaradzić.

Rozejrzał się po terenie posiadłości, która bardziej przypominała dużych rozmiarów ogródek działkowy. W środku dom wyglądał imponująco. Pokoje były bogato urządzone, aczkolwiek w dość staromodnym stylu. Z zewnątrz dom wyglądał raczej niepozornie. Dziwił go ten kontrast. Skoro kogoś – a właściwie ich szefa – stać było na urządzenie wnętrza, to mógł zadbać także o przyjemniejszy dla oka ogród. Spojrzał na jasno zieloną trawę, która przypominała sztuczną, boiskową. Wydawała się wyblakła i martwa podobnie jak skalniak, który jak sama nazwa wskazywała, składał się z różnokolorowych głazów i tylko kilku sukulentów. Kordian przechylił głowę i przyjrzał się mu krytycznym okiem. Szybko odwrócił spojrzenie w stronę stawu, który kusi, przyciągał go do siebie. I prawdopodobnie skusiłby go, gdyby nie hałasy na piętrze. Pozostali zaczynali się już budzić. 

Nie tracąc więc czasu, Kordian ruszył na ślepo w kierunku ogrodzenia nad którym wyrastały wierzchołki sosen. Byle jak najdalej od domu. Był jak mysz w klatce, z której nie było wyjścia. Postanowił okrążyć posesję idąc wzdłuż płotu. Kroczył wzdłuż betonowego ogrodzenia z głową zadartą do góry. Słońce oświetlało już sunące po niebie chmury i ogrzewało skórę. Zawiał wiatr, a razem z nim do Kordiana doleciał zapach igliwia. Po drugiej stronie musiał być las. Może udałoby mu się przeskoczyć przez płot. – Durny pomysł – pomyślał – Olo pewnie by tak zrobił, ale nie ja. Wiatr zawiał znowu popychając go w stronę samotnego drzewa wiśni, a on przypomniał sobie jak przeciskał się przez cmentarne ogrodzenie, by przedostać się do willi von de Becków. Ja znalazłbym inne przejście – pomyślał z uśmiechem.

Przystanął pod drzewem. Wyobrażał sobie, jak pięknie musi wyglądać wiosną. Jedyna ładna rzecz w tym miejscu. Wtedy jego uwagę przykuł kamień zwisający na rzemyku na jednej z gałęzi. Kordian przyjrzał mu się uważniej. Pierwszym skojarzeniem jakie przyszło mu do głowy był diament. Odrzucił je szybko. Nie był pewien, ale diamenty nie mieniły się kolorami tęczy. Nie wypełniała ich też dziwna brokatowa ciecz. Rozejrzał się na boki, żeby zobaczyć czy nikt go nie obserwuje, sam nie był pewien czemu to zrobił. Być może nie chciał, żeby ktoś powstrzymał go przed tym co zamierzał. Wyciągnął rękę by zabrać kamień, ale kiedy tylko to zrobił, po jego dłoni przeszedł bolesny impuls.

– Ała!

Ten kto zostawił kamień, musiał zrobić to celowo. Do tego z pewnością przedmiot był magiczny. Kordian nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Ruszył wzdłuż ogrodzenia. W trakcie swojej wędrówki naliczył jeszcze trzy podobne kamienie. Wetknięty w dziurę w ogrodzeniu, zawieszony na krzaku i ostatni tuż przy bramie wjazdowej. Żadnego z nich nie próbował już dotykać. 

Szepty Wiatru Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz