Ciemność wokół drzew rozpraszało ognisko, od którego biło jasne światło. Chong opierał się o kłodę, Lily grała cicho na flecie, a Cheng raz po raz stukał palcami o bęben. Syn małżeństwa siedział tuż obok mnie, obracając biały kwiat w dłoniach. Mako miał może dwanaście lat, miał ciemne włosy tak samo jak jego rodzice. Na jego szyi spoczywał podobny naszyjnik jak u reszty. Miałam dziwne przeczucie, że ten chłopak się we mnie zauroczył. Rumienił się za każdym razem, gdy na niego spojrzałam.
- Reina, kochaniutka - rzuciła Lily, a ja uniosłam na nią spojrzenie. - Może uraczysz nas swoim śpiewem?
Wyprostowałam się i spojrzałam na pozostałych. Patrzyli na mnie bez mrugnięcia okiem.
- Ja... cóż...
- Och, daj spokój, każdy potrafi śpiewać - rzucił Chong, patrząc zaraz na mężczyznę obok. - No, może oprócz Chenga.
Czułam, jak Mako wwierca we mnie swoje spojrzenie. Zerknęłam na niego, a jego duże oczy wpatrywały się w moją twarz z uwielbieniem. Westchnęłam, patrząc na ognisko.
- Był sobie król, był sobie paź i była też królewna. Żyli wśród róż, nie znali burz - zaczęłam cicho, uparcie wpatrując się w płomienie. Za moment Chong zaczął cicho grać na gitarze, a Lily uniosła flet do ust. Kątem oka widziałam, jak Mako ułożył łokcie na kolanach, opierając swoją twarz na dłoniach.
- Rzecz najzupełniej pewna; żyli wśród róż. - Wyprostowałam się i położyłam dłonie na kolanach. - Kochał ją król, kochał ją paź, kochali ją oboje i ona też kochała ich. Kochali się we troje - kontynuowałam , w głowie mając wspomnienie matki, która śpiewała nam tę kołysankę przed snem. Azula nigdy nie chciała jej słuchać. Ucichłam, wpatrując się w pozostałych. - Cóż, to wszystko.
Nagle zauważyłam, że na mojej dłoni spoczywał kwiatek, którego wcześniej obracał w dłoni. Uśmiechnęłam się na ten widok, gładząc go po włosach.
- No, jeden paź na pewno się w tobie zauroczył - rzekł Chong, patrząc na syna. Chłopak obruszył się i obrócił w stronę ojca.
- Tato! - syknął, unikając mojego spojrzenia.
Uśmiechnęłam się szeroko, pocierając ramiona. Ogień powoli wygasał, więc zrobiło się bardzo zimno. Weszłam w swój śpiwór, po czym zamknęłam oczy.
Noc nie była dla mnie łaskawa. Po raz pierwszy spałam pod gołym niebem i musiałam siłą woli powstrzymywać się, aby nie użyć magii ognia. Moje dłonie były zimne jak lód, a na mojej skórze wykwitła gęsia skórka. Nikt nie słyszał mojego szczękania zębami, każdy głęboko spał, nie przejmując się zimną nocą.
Zdecydowanie nie byłam do tego przyzwyczajona; w domu nie miewaliśmy zimy, a dni i noce były bardzo ciepłe. Każdy ubierał się lekko, a nasza temperatura ciała była zwyczajowo wyższa niż innych.
Wokół słyszalne było tylko pochrapywanie Chonga, a gdzieś w oddali słyszałam odgłosy wydawane przez zwierzęta. Zamknęłam w końcu oczy, siłą woli skupiając się na wiewiórkach czy zającach, by przestać myśleć o przenikliwym zimnie.
Od tamtej zimnej nocy minęło już kilka dni; kilka kolejnych wschodów słońca, które upłynęły nam na śpiewach i wędrówce oraz okazjonalnych postojach we wsiach, gdzie zaopatrywaliśmy się w jedzenie. Nie pytałam, skąd nomadowie mieli na to pieniądze. Wiedziałam jednak, że moje oszczędności powoli się kurczyły.
Byliśmy znów w trasie. Nie miałam pojęcia, gdzie byliśmy; czy w pobliżu Omashu, czy może Ba Sing Se. W ich towarzystwie destynacja nie miała takiego znaczenia. Dni umilali mi na wesołych pogawędkach czy śpiewie oraz grze na instrumentach. Czułam się niemal wyzwolona; bez nienawidzącej mnie Azuli czy ojca, dla którego byłam rozczarowaniem. Myślałam często o Zuko, który podobnie jak ja błąkał się gdzieś po świecie, tropiąc Awatara. Zastanawiałam się, czy mnie i mojemu bratu będzie dane się jeszcze kiedyś spotkać.
CZYTASZ
the wind fan the flame ღ aang
FanfictionZostałam sama. Tego chciałam, ale gdy odwróciłam się i zobaczyłam, że za mną jest tylko ocean, a jedyną dostępną dla mnie drogą jest droga przed siebie, spanikowałam. Ponieważ nie miałam wyjścia i możliwości odwrotu. Avatar: The last airbender Wszy...