- Appa?
Bizon ponownie cofnął się, próbując skryć się przed moim spojrzeniem. Rozejrzałam się szybko dookoła, próbując wymyślić sposób, dzięki któremu zwierzę opuściłoby kryjówkę.
Zeszłam ze wzgórza, rzucając się do owocowych krzewów. Rozdarłam cały rękaw, który i tak ledwo trzymał się mojej skóry, po czym nazbierałam jagód i poziomek. W pobliżu zobaczyłam też wysoką jabłonkę, pod którą leżały jabłka.
Wbiegłam ponownie na wzgórze i położyłam owoce na trawie. Wiedząc, że nie wyjdzie, dopóki tam byłam, odeszłam kawałek i skryłam się za drzewem. Po chwili usłyszałam cichy ryk, a bizon wyszedł na światło dzienne. Zakryłam usta, widząc, że był ranny. Na łapach miał założone łańcuchy, w ciało powbijane kolce jakiegoś zwierzęcia, a jego sierść była matowa i szara.
Appa przystanął przy owocach, po czym szybko je zjadł, a następnie wycofał się do kryjówki. Podeszłam do niego z duszą na ramieniu i zrobiłam krok do tyłu, gdy Appa zaryczał. Padłam przed nim na kolana, czując łzy płynące po moich policzkach. Jego oczy były oszalałe ze strachu.
- Appa, to ja - powiedziałam cicho, gdy przestał ryczeć. - T-to ja, Reina.
Bizon był ciągle nieufny, ale pozostał w bezruchu. Na kolanach zbliżyłam się do niego, ocierając twarz z łez. Bizon machnął głową, a kolumny altany zatrzęsły się.
- To ja - powtórzyłam, podchodząc jeszcze bliżej. - Nie zrobię ci krzywdy, chcę pomóc.
Appa poruszył się, a jego głowa wyłoniła się z altany. Zakryłam usta, widząc z bliska, w jak okropnym był stanie. Wyciągnęłam dłoń, ale on cofnął się. Pozostawiłam rękę w powietrzu.
Zamknęłam oczy.
- Nie bój się, Appa.
Po dłuższej chwili bizon przyłożył nos do mojej ręki, a ja spojrzałam na niego ze słabym uśmiechem. Powoli wstałam i podeszłam do niego, z ulgą widząc, że się nie cofnął.
- Och, Appa.
Stanęłam tuż przed jego głową, wpatrując się w jego oczy. Położyłam dłonie na jego czole i zbliżyłam się do niego, przytulając go z całych sił.
Appa wyszedł ponownie z kryjówki, a ja mogłam spokojnie przyjrzeć się jego ranom. Kolce były wbite w wiele miejsc na jego ciele, a łańcuchy pętały jego łapy. Czekało mnie bardzo dużo pracy.
- Musimy cię wyleczyć - powiedziałam, kładąc ręce na biodra. - To może boleć.
Appa zaryczał, po czym położył się i językiem sięgnął do kolejnych jabłek. Podeszłam do łańcuchów i chwyciłam jeden z nich. Patrzyłam, jak stal rozgrzała się do czerwoności, po czym pękła. Odrzuciłam łańcuch od siebie, przechodząc do kolejnych pięciu łap bizona. Sierść w tych miejscach była wytarta, a skóra schodziła płatami.
Ptaki wyfrunęły z drzew, gdy Appa potężnie zaryczał.
- Przepraszam! - krzyknęłam, patrząc na długi i ostry kolec znajdujący się w mojej dłoni. - Już niewiele zostało.
Kłamałam, choć miałam nadzieję, że Appa mi to wybaczy.
Wyciąganie kolców z ciała bizona zajęło kolejną godzinę. Nazbierałam liści, które przykładałam do ran zwierzęcia, bo podobno miały uzdrowicielskie właściwości; tak przynajmniej sądził Iroh, który parzył z nich herbaty. Appa ciężko westchnął, chyba zdając sobie sprawę z mojego kłamstwa, ale łaskawie podsadził mnie na swój grzbiet.
Wyciągnęłam ostatni z kolców, po czym przyłożyłam do rany garść liści.
- No, już nie wyglądasz jak dzikozwierz.
CZYTASZ
the wind fan the flame ღ aang
Fiksi PenggemarZostałam sama. Tego chciałam, ale gdy odwróciłam się i zobaczyłam, że za mną jest tylko ocean, a jedyną dostępną dla mnie drogą jest droga przed siebie, spanikowałam. Ponieważ nie miałam wyjścia i możliwości odwrotu. Avatar: The last airbender Wszy...