Krew i łzy - V

82 21 24
                                    

"Dzie­je mi­ło­ści"

On gotyk, ona barok,
Re­ne­sans zjawi się za rok.

Jan Sztaudynger

Strach podsycał kiełkującą we mnie panikę.

Nie pamiętałem nawet, jak się tutaj znalazłem. Nie myślałem trzeźwo o tym, co robię. Kierowałem się pierwotnymi instynktami, nakręconymi buzującą w żyłach adrenaliną. W jednej chwili zrozumiałem, jak wiele dla mnie znaczy. To jak bardzo jest nieodłączną częścią mojego nędznego życia. Była moim światłem. Słońcem, które rozjaśniało mrok. Dniem poprzedzającym ciemną, pełną koszmarów noc. Moim dobrem, jutrem i przyszłością. Moim powodem, dla którego wstawałem każdego dnia z łóżka. Powodem, dla którego wciąż walczyłem. Czułem, jak targają mną emocje, jak łatwo ulegam ich wpływom. Świadomość tego, jak w wielkiej rozsypce jestem sprawiała, że w każdej chwili mogłem się roztłuc, tak jak ten pieprzony szklany koń na biegunach. 

Moje światło. Mój dzień. Moja dobroć. Moje jutro. Moja przyszłość. Moje życie.

Jasmine Swallow była wszystkim. Bez niej nie było niczego.

Walczyłem z narastającymi dusznościami, zauważając wejście do szpitala. Przystanąłem gwałtownie, zauważając wówczas, gdzie poniosły mnie własne nogi. Przerażenie obezwładniało moje ciało, tłumiąc wszystko dookoła. Nienawidziłem szpitali. Nienawidziłem tego specyficznego zapachu ogarniającego moje zmysły. Zapachu śmierci i choroby, rozkładu i zgnilizny. Sterylności bieli szpitalnych sal, tych przerażających lekarskich kitli. Dźwięku karetki i pisku kółek noszy. Krew i łzy. To miejsce to tylko krew i łzy.

Od lat unikałem szpitali jak ognia. Cholerny tchórz bojący się szpitali jak małe, płakliwe dziecko. Nienawidziłem samego siebie. Tego, jak słaby byłem.

Wziąłem głęboki wdech i wykonałem krok do przodu, wkraczając w szpitalne mury. Serce waliło mi jak oszalałe, panika uwalniała niezależne ode mnie drżenie dłoni. Tam było moje życie. Moja przyszłość. Moje światło. Musiałem tam być. Musiałem być z nią.

Oszołomiony i zdezorientowany, przejęty nagłym telefonem od Estelli nie wiedziałem nawet, co się dokładnie stało. Jak w amoku bezwiednie wykonywałem kolejne ruchy, podchodząc do młodej pielęgniarki zajętej przyjmowaniem i rejestracją pacjentów. Biel ścian, podłogi i mebli zlewała się ze sobą, tworząc sterylną przestrzeń wypełnioną zapachem płynów do dezynfekcji. Personel szpitalny krążył wokół pacjentów, jak sępy nad umierającymi stworzeniami. Nienawidziłem tego widoku. Nienawidziłem takich miejsc. 

– Słucham pana? – Młoda pielęgniarka spojrzała na mnie z obojętną miną, nie wyrażającą żadnych uczuć. Wyrwany z zamyśleń nie wiedziałem nawet, co powiedzieć. Obawiałem się najgorszego. Całe życie sprowadzałem na nią nieszczęście, które bezlitośnie żywiło się jej radością i optymizmem. Nosiłem w sobie cząstkę zła, która tylko czekała na taki moment. Jeśli on właśnie nadszedł, jeśli choć jeszcze jedyny raz skrzywdzę Jasmine Swallow odbiorę sobie życie. 

– Drake? Drake?! 

Poczułem jak ktoś rzuca mi się w objęcia. Ta cholerna bliskość sprawiła, że mimowolnie odwzajemniłem kojący dotyk mocnym uściskiem. Wdychałem zapach delikatnie kwiatowych perfum Estelli, czując jak całe napięcie we mnie kulminuje, dając upust wzbierającym do oczu łzom. Obraz obojętnego, znieczulonego na wszystko aroganta prysł, przyćmiewając tłumione emocje. Westchnąłem ciężko, próbując się uspokoić, nie pozwolić na to by rozsypać się doszczętnie.

– Jak dobrze, że tu jesteś – powiedziała drżącym z przejęcia głosem, odsuwając się delikatnie. Oczy zaczerwienione od płaczu, roztrzepane we wszystkie strony świata włosy. Obawiałem się najgorszego. Tego, że nie zdążę być przy Jazzy na czas, gdy mnie potrzebowała. Nie mogłem znowu jej zawieść. Nie po tym wszystkim, co przeszliśmy już razem. – Nie chcą mi nic powiedzieć, bo nie jestem rodziną. A co mnie to obchodzi? Nawet nie wiedzą, że jest w ciąży. Nie wiedzą nic, co dzieje się z ich własnym dzieckiem.

Popiół i kurzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz