Rozdział pierwszy

439 26 13
                                        

Z tego co udało mi się dowiedzieć, zanim tu trafiłam, wyścigi odbywały się co jakiś czas. Ktoś się tym zajmował, nie wiem kto, nie wnikałam w to, ale też nie obchodziło mnie to zbytnio. Chciałam tylko zająć głowę odrobiną adrenaliny której mi troszkę brakowało. Znajdowaliśmy się jakieś 30 km od Nowego Yorku, czyli miejsca w którym przebywam już od kilku dobrych lat. Cały ogromny teren, otoczony był z każdej strony lasem. Dzięki temu odgłosy pisków, wrzasków, palenia gumy i głośnej muzyki, były chodź trochę tłumione. Przed wjazdem na ten teren, udało mi się dostrzec kilka aut, w których siedzieli kolesie z laptopami. Domyśliłam się, że są to osoby które mają dbać o to aby żadna policja tu nie trafiła, a jeśli miałaby trafić, mieliśmy się zapewne o tym dowiedzieć jak najszybciej. Była chłodna, październikowa noc. Ale nie było mi zimno, rozsadzała mnie euforia i mnóstwo adrenaliny, w cholerę pozytywnej adrenaliny, takiej której mi strasznie brakowało.

Udało się! Udało mi się wygrać! Jestem tak zajebiście dumna z siebie samej.

Byłam już w drodze powrotnej do linii startu, gdy zobaczyłam go... był piękny, wyróżniał się na tle innych... aut - Audi RS7 Sportback w kolorze mat butelkowa zieleń. Moje marzenie! Totalnie nie osiągalne, musiałabym sprzedać wszystkie narządy, siebie a i tak by mi zabrakło. Niestety o tą piękność opierał się jakiś pacan. Dość wysoki, jak na moje oko ok. 190 wzrostu, ubrany w czarne spodnie i bluzę z kapturem naciągniętym na głowę, ale najlepsze było to że pomimo godzin nocnych miał na sobie okulary przeciwsłoneczne. Ludzie jakim zadufanym w sobie bucem trzeba być aby nosić je w nocy! Czy on coś przez nie w ogóle widział ?! Chyba jednak tak, bo widziałam jak jego głowa wodzi za moim autem które dojeżdżało na linię startu.

Wysiadłam, i nie, żadne tłumy nie wiwatowały, generalnie nikogo nie interesował ten wyścig oprócz grupki osób które najwyraźniej były znajomymi mojej konkurentki, podeszli do niej, poklepali po plecach. Ja byłam sama, zawsze byłam sama, zero przyjaciół, rodzice zmarli jakiś czas temu, rodzeństwa brak.

Po chwili podszedł do mnie koleś, u którego płaciłam wpisowe za wyścig, 200 dolców. Zawołał nas, ogłosił że wyścig wygrałam ja, wręczył mi 400 dolarów i po prostu odszedł. Patrzyłyśmy na siebie z tak samo zdziwioną miną, wydaje mi się że i ona startowała pierwszy raz. W pewnym momencie wyciągnęła rękę:
- Jestem Luna. - Piękna wysoka blondynka. Chyba nie było faceta któremu by się nie spodobała.
- Lea.
- Lea, jak już wymieniłyśmy uprzejmości, może masz ochotę wypić za Twoje zwycięstwo a moją porażkę?- jej głos brzmiał radośnie, jakby totalnie nie obchodziło ją to że przed chwilą przegrała i straciła kasę.
- dzięki Luna za zaproszenie. Troszkę się spieszę, może następnym razem. - matko, laska przegrała, jest dla mnie miła a ja zachowałam się jak jakaś snopka. Nic na to nie poradzę, tak ciężko przekonać mi się do do obcych osób.
- jasne! Nie ma problemu, ale następnym razem się nie wywiniesz. - dodała, dotknęła mojego ramienia, puściła oko i odeszła razem ze znajomymi.

Gdy popatrzyłam na wprost, zobaczyłam że pacan dalej ma głowę skierowaną w moim kierunku, podejrzewam że patrzy na mnie, ale przez te cholerne okulary nie widziałam dokładnie. Przed nim stała lampucera która nas startowała, zawzięcie gestykulowała, prowadząc monolog w jego kierunku. Wsiadłam do swojego auta, mocno wypuściłam powietrze nosem, ustawiłam luźniejszy set i ruszyłam z powrotem do domu. To było ciężkie pół godziny, ale kasa wygrana, przynajmniej będzie co zjeść i za co zatankować potwora.

First RaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz