Rozdział piętnasty

100 9 20
                                    

Pov Theo

Dziesięć lat temu.

Ten dzień był spełnieniem jednego z  moich największych marzeń. Razem z ziomkami, ścigaliśmy się w różnych częściach naszego miasta. Powoli zaczęło nas to wkurzać, aby pościgać się z kimś nowym, trzeba było go szukać na skrzyżowaniach, totalnie demotywujące i czasochłonne. Czasami krążyliśmy pół nocy, żeby znaleźć jakiegoś kolesia który znał się na rzeczy i nie bał się ścigać po mieście. Jednak znaczna większość nie łapała tego bakcyla. Postanowiliśmy że trzeba to zmienić.

Mam super dziewczynę, atrakcyjną, każdy mi jej zazdrościł ale też każdy wiedział że nie może jej tknąć. Ostatnio jej zachowanie się zmieniło, nie spędzała tak dużo czasu ze mną, wolała piżamowe imprezki ze swoimi przyjaciółeczkami niż spotkania ze mną. Może poprostu potrzebowała poprzebywać z dziewczynami. Każde spotkanie z nią było dla mnie jak dotknięcie gwiazdki z nieba. Czułem się wyjątkowo mając ją przy sobie. Byłem w nią zapatrzony jak w obrazek, była moim oczkiem w głowie, najważniejszą osobą, chciałem aby była matką moich dzieci. Oczami wyobraźni często wizualizowałem sobie naszą przyszłość. Jedno było pewne, niedługo chciałem sformalizować nasz związek, pomimo naszego młodego wieku, kochałem ją, wiedziałem że to jest to czego chcę.

Wszystko udało się tak jak sobie zaplanowałem. Miałem zaprzyjaźnione osoby których zadaniem było pilnowanie aby policja nie wjechała nam na teren, ludzi którzy różnymi kanałami mieli zakomunikować nowojorskim drifterom o tej imprezie. I tak się stało na pierwszą imprezę przyjechało mnóstwo ludzi, byli niepewni, nie wiedzieli jak to będzie wszystko wyglądać. Zaplanowałem wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Taką miałem wadę, wszystko za co się brałem robiłem na sto procent. Zarówno pierwsza impreza jak i kolejne które odbywały się cyklicznie, zawsze były dopięte na ostatni guzik. Nikt nigdy nie próbował stawać mi na drodze. Wiedzieli że gdyby coś takiego się stało, nie uszli by bez szwanku. Nikt, poprostu nikt nie chciał ze mną zadzierać. Aż do pewnego dnia....

Szykowałem się na kolejne wyścigi. W każdych startowałem i je wygrywałem, nie miałem sobie równych, byłem królem Nowego Yorku. Chodziły pogłoski że, o moich wyścigach dowiedziało się wiele osób spoza stanu. Robiły furorę. W sieci, krążyły coraz to nowsze filmiki z wyścigów. Jarało mnie to, uwielbiałem tłumy które przychodziły na wyścigi organizowane przez mnie, uwielbiałem tą adrenalinę, emocje. Ostatnio chyba trochę zaniedbałem moją Megi, spędzaliśmy ze sobą coraz mniej czasu. Pracowałem, aby zapewnić nam godną przyszłość, mojej przyszłej żonie i dzieciom. W międzyczasie planowałem kolejne wyścigi, pochłaniało mnie to bez reszty, miałem osoby które mogły by mi w tym pomóc, ale ja wolałem wszystko robić sam, wtedy byłem pewny że nic się nie posypie. A Megi, ona twierdziła żebym zajmował się tym co kocham, a nią się nie przejmował.

W końcu przyszedł moment mojego startu. Cieszyłem się, ponieważ miałem ścigać się z kimś zupełnie nowym na mieście. Zero stresu, wiedziałem że sobie poradzę. Startowała nas moja ukochana, trochę dziwne było dla mnie to że uśmiechnęła się swoimi pięknymi, pełnymi i czerwonymi ustami nie tylko do mnie a do mojego przeciwnika również. - Dobra, Theo, może poprostu chce być miła dla mojego konkuretna, w końcu jest nowy.- pomyślałem i wystartowaliśmy.

Wyścig liczył dwa okrążenia, pierwszy pokonałem bez większego problemu, mój przeciwnik trzymał się cały czas na moim ogonie. Trochę dziwne, miał tyle możliwości aby mnie wyprzedzić a jednak tego nie zrobił. Gdy wyszedłem z zakrętu, do mety została tylko ostatnia prosta, pikuś. Nagle, jak gdyby nic czarny Doge Challenger zaczął mnie wyprzedzać. Trzymał mnie na dystans, po to aby uderzyć na ostatniej prostej. Dodał gazu, jechaliśmy łeb w łeb, o kilka centymetrów wysuwał się na prowadzenie raz on a raz ja. Niestety, linię mety jak się okazało, po sprawdzeniu kamer, przekroczył on. Przełknąłem gorycz porażki, wygrał lepszy, na tym polegają te cholerne wyścigi. Nie chciałem wyjść na totalnego buraka, zatrzymałem auto, nie patrząc przez przednią szybę, szybko chwyciłem mój telefon.

W momencie gdy otworzyłem drzwi i wyszedłem z auta, poczułem jakby ktoś dosłownie przypierdolił mi metalowym kijem bejsbolowym prosto w głowę, a serce wyjął z jego dotychczasowego miejsca i rozbił na milion kawałków.

Przy Robinie, który zwyczajowo trzymał kasę za wyścigi, stał koleś który wygrał. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie to że przyklejona do jego ust i ciała stała moja Megi ! Moja kobieta którą kochałem nad życie, która miała byś matką moich dzieci. A teraz migdaliła się z kolesiem który wygrał ze mną wyścig. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, że nie było już słychać żadnych wiwatów z tłumu, jedynie ciszę i pomruki, a ludzi było bardzo dużo.

W jednym momencie przestało mi zależeć na mojej karierze, na wyścigach, na wszystkim co stworzyłem i co chciałem tworzyć z nią. Jedyne co chciałem to zapierdolić kolesia z którym była. Długo nie czekając, jak nigdy trzasnąłem drzwiami mojego audi, aż cały się zakołysał i ruszyłem do tej dwójki. Nie licząc się z nikim i niczym, odsunąłem ją  od niego. - Wypierdalaj z mojego życia. Nigdy nie chce Cię widzieć więcej  na oczy. Zadarłaś z niewłaściwą osobą i będziesz tego żałować do końca życia.- powiedziałem do niej, po czym na pięcie odwróciłem się do niego i zacząłem okładać go pięściami po głowie. Nie wiem jak długo to trwało, słyszałem tylko krzyki ludzi i przede wszystkim jej abym przestał, w końcu ktoś ściągnął mnie z niego. Byłem w takiej furii że nawet nie pamiętałem kto to był, kazał mi się jak najszybciej pakować do auta bo już zmierzają tu psy. Odwróciłem się raz jeszcze, spojrzałem na tego buraka, splunąłem na niego i udałem się do własnego auta.

To był ostatni raz kiedy byłem w takiej furii. Obiecałem sobie jedno, już nigdy nie podaruję żadnej kobiecie mojego serca, nie okażę żadnych emocji, żadnych pocałunków, będę jak pierdolony posąg. A fizyczność? Zostaje, jeśli któraś będzie pisała się na taki układ - "friends with benefits" i jedynie to jestem w stanie dać od siebie, nic poza tym. Bez całowania, bez namiętności, bez randek, tylko czysty układ. Ludzie są dwulicowi, od teraz nie mam zamiaru spoglądać żadnej osobie prosto w oczy. Od dziś na mnie trzeba sobie będzie zasłużyć. Chce być sam, jeśli tak ma wyglądać życie z kobietą, mam to w dupie. Żadnej miłości i emocji. To koniec.

Teraźniejszość

Od zdarzenia które wydarzyło się dziesięć lat temu, nikt mnie tak nie zaskoczył na moich wyścigach. Pokaz tych dziewuch był ... niesamowity i ciężko było mi to przyznać przed samym sobą. A to jak brawurowo przyblokowały mnie abym jak najpóźniej za nimi ruszył, wszystko dopracowane w szczegółach. No prócz jednego. Gdyby nie mała Luna, dziewczyny zaliczyły bym zderzenie, ale czujność Lei pozwoliła im tego uniknąć. Kiedy rzuciły pod moje auto racę, wcale się nie wkurwiłem, tak naprawdę, korzystając z tego że nie było mnie widać śmiałem się. Już sam nie wiem kiedy ostatnio to nastąpiło. Prawdziwy radosny śmiech. Ale gdy czerwony dym opadł, trzeba było kolejny raz przybrać maskę posągu. Gdy wyjechałem z obszaru wyścigów, nawet się nie spieszyłem. Dobrze wiedziałem gdzie mogła być, w domu który i tak wiedziałem gdzie jest lub przy opuszczonym supermarkecie.

Zdążyłem już trochę poznać Leę. Jest zadziorna, ale i bardzo inteligentna. Robiąc coś, liczy się ze wszelkimi konsekwencjami swoich czynów. Chciała mnie wkurzyć, zagrać mi na nerwach i wiedziała że nie mogę jej tknąć tak samo jak James, który swoją drogą miał te wytyczne w dupie.

Powoli zmierzając pod supermarket, dotarło do mnie że ta dziewczyna zaczęła wzbudzać we mnie emocje. Najpierw zrobiło mi się jej żal, widząc jak źle się czuje po poszukiwaniu psów, a potem sam z siebie, ściągnąłem te moje cholerne okulary osłonę przed głupotą ludzką i pokazałem się jej, jako jedynej. Nie mam emocji, a mój organizm jakby po dziesięciu latach się zbuntował.

Gdy wysiadałem z auta i zobaczyłem ten jej wredny uśmieszek, coś mnie odcięło. Nagle połączenie racjonalności z emocjami i mózgiem zostało zerwane.

Gdy się ogarnąłem, obraz sytuacyjny wyglądał tak : jedną dłoń oparta o jej wóz, druga ściskała ją za szyję, moje ciało napierało na nią gdy stałem między jej nogami i on, mój przyjaciel napierał na odgradzające nas od siebie materiały spodni. Czy to wina całej sytuacji, jej czy tej cholernej broni którą przyłożyła mi do żeber? Jedno jest pewne, przy niej zaczynało się dziać ze mną coś nie dobrego. Coś co długo czekało w ukryciu, a teraz mocno napierało aby wydostać się na zewnątrz.

Hej,
Dzisiejszy rozdział z innej perspektywy. Możecie śledzić moje social media. Już na dniach wleci spojler nowego rozdziału a będzie się w nim dużo działo. Dziękuję że jest Was coraz więcej. Zaobserwujcie mój profil, będę wrzucać na nim info kiedy kolejny rozdziały.
cYa

First RaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz