Rozdział dziewiąty

153 14 13
                                        

- Ooo....Lea już jesteś. Poznajcie się, to jest.. - blondi była już pijana, widać że jest w niebo wzięta że ktoś taki jak Sami zwrócił na nią uwagę.
- Wiem Luna kim on jest. Bardzo dobrze się znamy. - wycedziłam przez zaciśnięte że złości zęby.

Sami był wysokim i bardzo dobrze zbudowanym blondynem. Zawsze ubrany w taki sposób aby podkreślić swoje atuty : bicepsy, sześciopak i jędrny tyłek. I dziś nie było inaczej. Eleganckie buty, materiałowe spodnie, markowy pasek i idealnie przylegająca czarna koszula. Aby dodać odrobinę luzu, podwijał rękawy koszuli. Idealnie ułożone włosy, które jak pamiętam potrafił układać godzinami. Generalnie, wypisz wymaluj mafiozo. Tak naprawdę nim był, miał układy, znał ludzi, brak przyjaciół. Jedyną osobą której mógł ufać w 100% byłam ja, to zawsze działało w dwie strony. Stawał za mną murem, cokolwiek by się nie działo, czy miałam rację czy nie, zawsze mnie popierał. Dlatego tak mocno bolało, gdy powiedziałam mu że odchodzę z biznesu. Jedyne co zrobił zapytał czy to jest przemyślana i ostateczna decyzja. Znał moje rozterki, wiedział że nie daję rady psychicznie po tym co się stało na ostatniej wspólnej akcji. Gdy odpowiedziałam twierdząco, popatrzył na mnie z najsmutniejszą miną na świecie, odwrócił się na pięcie i wyszedł. To był ostatni raz kiedy go widziałam, do teraz.

- Jak dobrze Cię widzieć serduszko moje. Widzę że już u Ciebie lepiej. - uśmiechnął się przyjacielsko i rozłożył ramiona w geście przytulenia. A ja cała się zagotowałam. Miałam w sobie tyle skrajnych emocji, radość że go zobaczyłam i nic mu nie jest, wkurwienie że mnie nachodzi i znów burzy mój spokój który tak pieczołowicie budowałam przez ostatnie 5 lat.

- Zaraz wracam, muszę ochłonąć. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Zgromiłam Samiego wkurwionym spojrzeniem, na widok którego aż sam się przestraszył, uśmiech zszedł mi z twarzy tak samo szybko jak się pojawił.

Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam kierować się do wyjścia z tego przybytku cholernej rozpusty. Przedzierając się przez naprawdę ogromne tłumy pijanych ludzi, myślałam nad tym co się wydarzyło. Theo gżmocący się z jakąś laską, nie żeby mnie to ruszało ale sam fakt, jakoś nie pasowało mi to do niego, a jednak pierwsze wrażenie było prawidłowe. Spotkanie Samiego i skrajne emocje z tym związane. Dodatkowo alkohol który buzował w moich żyłach, z tyłu głowy powracały przyzwyczajenia z przeszłości: alkohol, zabawa bez zobowiązań, adrenalina. Chyba zaczynało mi tego brakować. Westchnęłam bo w końcu udało mi się dotrzeć do ostatniej prostej czyli schodów. Gdy wchodziłam po nich, jakiś pijany gbur cofnął się o jeden stopień, przez co wpadłam na niego i odbiłam się na tyle poważnie że nawet nie zdążyłam złapać się barierki. Moja reakcja też była opóźniona, przez ilość wypitego alkoholu, co  nie pomagało w utrzymaniu równowagi.

W ostatnim momencie złapał mnie ktoś z tyłu. Boże szumiący ! Niech to chociaż nie będzie ten pacan, bo jeśli to on, to poprostu wyjdę z tego klubu prosto do auta w którym strzelę sobie w łep ! Tego byłoby już za wiele. Jak już udało mi się złapać pion, delikatnie się odwróciłam twarzą do mojego ratownika. Na szczęście nie był to Theo, koleś miał na sobie czarne spodnie,  jordany, w tym samym kolorze t-shirt, a na rękach tatuaże. Włosy ułożone w tzw artystyczny nieład. I naprawdę miał przepiękny uśmiech. Dobrze że w klubie było dość ciemno, bo moje zawstydzone, czerwone policzki było by widać od razu.

- Nic Ci się nie stało ? - zapytał. Podnosząc kącik ust. Dzieliły nad dosłownie centymetry. Matko ! Jego oczy i usta były tak zniewalające że na moment zapomniałam języka w gębie. I tak mogło już zostać, bo to co powiedziałam potem, wytłumaczyć można było tylko za dużą ilością alkoholu.
- Nie, nic... Dziękuję za ratunek.- mówiąc to, popatrzyłam na jego oczy, usta a potem znów oczy i....poprostu go pocałowałam ! Najpierw delikatnie, aby wybadać teren, gdy już wiedziałam że nie ma nic przeciwko, chyba nam obojgu puściły hamulce. Nasze pocałunki były głębokie, pełne pożądania, tak jakbyśmy chcieli się sobą nasycyć w te kilka minut. Gdy w końcu oprzytomniałam, dotarło do mnie co się właśnie wydarzyło. Delikatnie odsunęłam się od gościa, powiedziałam cicho dziękuję i wyszłam, albo wręcz uciekłam czym prędzej na świeże powietrze.

First RaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz