Rozdział 3

77 10 3
                                    

O to nastał wielki dzień. Jest piątek, a co za tym idzie, dziś gramy nasze przedstawienie na temat tolerancji. Nie mogłem się go doczekać. Dzięki niemu również jestem zwolniony z zajęć, bo ktoś musi to wszystko ogarniać. W sumie to cieszyłem się z tego. Przynajmniej nie spotkam tamtego dziwnego rodzeństwa, które mnie przeraża.

- Za około dziesięć minut przyjdzie pierwsza klasa. Wszyscy są już gotowi.- Przy moim boku zjawiła się Lydia.

- Super, w takim razie czekamy.- Odpowiedziałem, poprawiając swoją śnieżnobiałą koszulę.

Wraz z Lydią będziemy prowadzić przedstawienie i witać poszczególne roczniki. O godzinie dziesiątej ma klasa pierwsza, o jedenastej klasy drugie, no i na koniec o dwunastej są klasy trzecie. Nie będziemy występować długo. Przedstawienie trwa mniej więcej pół godziny, więc uczniowie nie powinny być znudzeni. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo jednak bardzo mi zależy na tym przedstawieniu. Jest naprawdę wartościowe, a aktorzy dają z siebie wszystko.

W głowie jeszcze raz przygotowywałem swoją przemowę. Chciałem, aby wszystko wyszło idealnie. Jednakże moje przygotowania przerwał czyjś głos.

- Thomas! - Krzyknął Kevin, stojąc zaraz obok mnie.- Nie uwierzysz, co się stało!

Chłopak miał iskierki w oczach. Nie mógł również ustać w miejscu. Musiał mieć naprawdę niezłą nowinę.

- No co tam?

- Widziałem Dylana na WF-ie! - Przez moment nie wiedziałem, dlaczego aż tak się z tego cieszy.- Gościu, nawet nie masz pojęcia, jaki on jest świetny w koszykówce. Trener od razu przyjął go do drużyny!

- I to jest ta super nowina? - Zapytałem, unosząc brwi w górę.

- Do drużyny koszykówki nie dostaje się od tak! Skład się praktycznie w ogóle nie zmienia. Zawsze są Ci sami członkowie i teraz dochodzi do nich ten nowy, Dylan. To bardzo duża nowina! Ludzie mówią, że ma nawet szansę zostać kapitanem, czaicie? Dick jest wściekły! Od pierwszej klasy jest kapitanem, a teraz takie coś!

Jego usta się nie zamykały. Cały czas nawijał jak katarynka. Był wręcz zachwycony tym wszystkim. Serio ten nowy jest aż taki dobry? Nie znam się za dobrze na koszykówce, ale na pewno Dick nie przestanie być kapitanem. W końcu to Dick Grayson! Największa gwiazda w szkole i najlepszy kapitan! Nikt go nie zastąpi. Kevin co prawda ma rację, że do drużyny koszykówki praktycznie nie da się dostać. Jest wielu chętnych, ale od dawna jest ten sam skład drużyny. Teraz z kolei dołączył do nich Dylan. Sam nie wiem, co mam o tym myśleć.

- Dicka nie da się zastąpić.- Wtrąciła się do rozmowy Lydia.- Nieważne jak dobry jest ten cały Dylan. Nigdy nie zostanie kapitanem.

- Nigdy nie mów nigdy. Może czas na zmiany. - Odparł Kevin z szerokim uśmiechem.

Do auli zaczęli wchodzić uczniowie. Z sekundy na sekundę zaczęło ich być coraz więcej.

- Później o tym pogadamy. Zaraz zaczyna się występ.- Powiedziałem, kierując się na scenę. Za mną podążała Lydia. Kevin z kolei gdzieś zniknął.

Wraz z blondynką odczekaliśmy chwilę czasu, zanim zaczęliśmy witać się z uczniami. Nigdy mi nie przeszkadzało bycie na scenie i przemawiać przed publicznością. Lubiłem to. Czasem mnie to stresowało, ale nie pozwalałem, by to w jakikolwiek sposób wpłynęło na mnie i moją pewność siebie.

Czas mijał zadziwiająco szybko. Nie spostrzegłem nawet, gdy tym razem przemawiałem do swojego rocznika. Przyłapałem się również na tym, żeby odszukać te tajemnicze rodzeństwo. Było tam. Na samym końcu sali. Jak zwykle ich wyrazy twarzy wykazywały obojętność. Nie wyglądali na zainteresowanych sztuką, ale też jakoś nie wyrażali swojego niezadowolenia. Po prostu tam byli i patrzyli na to, co się działo na scenie.

Tamta dwójka była dla mnie prawdziwą zagadką. Sam nie wiem, co mam o nich myśleć. Nasze pierwsze spotkanie nie przebiegło najlepiej. Również widziałem w tym swoją winę. Może powinienem się z nimi jakoś zaprzyjaźnić? Albo przynajmniej zapewnić, że w razie czego mogą na mnie liczyć? Na samą tę myśl przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze. Już to widzę, jak przeszywają mnie swym zimnym spojrzeniem.

Po zakończeniu spektaklu wraz z kilkoma osobami zostałem w auli, aby to wszystko posprzątać. Trochę nam to zajęło. Później porozmawiałem przez chwilę z dyrektorem. Pochwalił mnie za nasze rzetelne przygotowanie i prosił, abym miał oko na rodzeństwo, by im w razie czego pomóc.

Około szesnastej w końcu byłem wolny i mogłem wrócić do swojego domu, co też uczyniłem. Przeszedłem przez próg posiadłości. Z moich ust nie wyrwało się żadne przywitanie. W końcu nikogo tutaj nie ma. Czasem jedynie spotkam sprzątaczkę i to na tyle. Moi rodzice są bardzo poważanymi reżyserami, którzy jeżdżą po świecie, kręcąc kolejne filmy. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio byli tu w domu. Przesyłają mi jedynie pieniądze i tyle. Na tym kończy się ich rodzicielstwo.




My demon/DylmasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz