Rozdział 11

2.9K 152 36
                                    

Dzieciaki zasnęły w samochodzie, gdy jechaliśmy do domu. Po zaparkowaniu poprosiłam Clyde'a, żeby na chwilę poczekał przy aucie i pobiegłam do środka, żeby rozłożyć im kanapę. Brunet przeniósł do domu Haydena, a ja wzięłam Mallory. Nie chcieliśmy ich obudzić, dlatego przenieśliśmy się na werandę, z której miałam widok na kanapę. W tle było słychać odgłosy owiec, które przebywały na pastwisku w pobliżu. Na szczęście była ona zadaszona, więc nie musieliśmy siedzieć bezpośrednio na słońcu.

– Cisza i spokój – szepnęłam pod nosem. – Czego jeszcze może brakować do szczęścia?

– Byle tylko ten opętany kogut tu nie przybiegł.

– Clyde?

– Tak?

– W ogóle nie pamiętasz rodziców? – zapytałam cicho, obracając głowę w jego stronę. Zamarł na chwilę, słysząc moje pytanie. – Nie musisz odpowiadać. Wiem, że to delikatny temat.

– Nie, nie pamiętam. Mam sporo zdjęć i filmików, które nagrywali, gdy mama była w ciąży i gdy mnie urodziła. Tylko tyle mi po nich pozostało... Mieli wypadek samochodowy. Pijany kierowca zepchnął ich z drogi... Spadli w przepaść. – Jego głos drżał, gdy mi o tym opowiadał.

– O mój Boże...

– Też miałem być w tym samochodzie. Wujek mówił, że w ostatniej chwili moja mama zaproponowała, żeby mnie do niego podrzucić. Gdyby nie to...nie byłoby mnie tu pewnie teraz.

– Ktoś nad tobą czuwa – wyszeptałam, a on lekko pokiwał głową.

– Kiedyś chciałem odnaleźć tego mężczyznę. Nic mu się nie stało podczas tego wypadku... Tylko co miałbym mu powiedzieć? Co zmieniłaby moja złość na niego? Miałem stanąć przed nim i powiedzieć mu, że życzę mu wszystkiego, co najgorsze, bo odebrał mi rodziców? Że nie powinien był wsiadać za kółko po alkoholu? Nie wiem, czy potrafiłbym trzymać nerwy na wodzy, gdybym spojrzał mu w oczy. Czy bym się na niego nie rzucił... Co też by nic nie zmieniło. Nie wróciłoby to życia moim rodzicom.

Pociągnęłam lekko nosem i powoli podniosłam się z miejsca. Clyde zauważył, jak rozłożyłam ramiona, więc także się podniósł. Bez słów wtuliłam się w jego ciało, czując szybkie bicie jego serca. Wydawało mi się, że też tego potrzebował.

– Przepraszam, że zapytałam – powiedziałam, odsuwając się od niego po krótkiej chwili.

– Nie, nie przepraszaj. Z nikim w sumie nie miałem okazji o tym porozmawiać. Jedynie, jak chodziłem na terapię. No i z wujkiem trochę.

– A twoi przyjaciele? Nigdy nie pytali?

Wróciłam na swoje miejsce, a Clyde się przeciągnął i zaczął krążyć po werandzie.

– W sumie to nie pytali nigdy, jak to się stało, więc też nic nie mówiłem. Może po prostu bali się o to zapytać? Kto wie... Albo sami sobie przeczytali artykuły na internecie. Macie gruszki? – Zdziwił się, zerkając na drzewa, które rosły kawałek od nas.

– Tak, masz ochotę? Dzieciaki też pewnie będą chciały, jak się obudzą. Umyję ci.

– Pójdę z tobą. To miejsce jest jak jakieś niebo na Ziemi. Wszystko tu macie.

– Nie wszystko, ale dość sporo.

– Siemanko. – Spojrzałam na Theo, który szedł w naszą stronę. – Masz chwilę, Clyde?

– To ja pójdę po te gruszki, a wy sobie porozmawiajcie. – Uśmiechnęłam się do brata i weszłam do domu.

Hayden akurat się przebudził i od razu do mnie podbiegł, przecierając oczka. Posadziłam go na wyspę kuchenną i wyjęłam gruszki, stawiając je obok niego.

Damn it, Clyde!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz