Rozdział 7

3.6K 166 42
                                    

Clyde zapytał, czy bym go nie oprowadziła. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, dlatego się zgodziłam, mając nadzieję, że mój brat nie będzie zadawał jakichś niekomfortowych pytań, widząc mnie obok mężczyzny. I to obcego. Byłam pewna, że w którymś momencie oprowadzania Clyde'a, w końcu na niego wpadniemy. Nie chciałam, żeby z góry założył, że pewnie się z nim spotykam, a im nie chcę powiedzieć prawdy.

– O! Cześć, Arnold. – Ucieszyłam się, widząc naszego koguta i pomachałam mu. – To właśnie nasz Arnold. Arnold to Clyde. Tylko bądź grzeczny – powiedziałam dosłownie chwilę przed tym, jak kogut podszedł do Clyde'a.

Tylko brunet się odsunął i tak jakoś wyszło, że Arnold zaczął za nim biegać. A że za nim biegł, to Clyde coraz szybciej przed nim uciekał. No cóż... Wyglądało to komicznie. Śmiałam się głośno, ścierając łzę z kącika oka i pomachałam bratu, który wyszedł ze stajni, by zapewne sprawdzić, co się dzieje.

Podeszłam do Eastona, a Clyde zaraz do nas podbiegł, chowając się za moimi plecami.

– Ten kogut jest jakiś opętany – wydyszał, kładąc dłonie na moich ramionach. – Zabierz to bydle ode mnie. To jakiś terminator, a nie kogut.

Szeryf wybiegł z drugiej strony stajni, więc Arnold na szczęście dał sobie już wtedy spokój. Dlatego właśnie nasz psiak tak się wabił. Pilnował nam porządku.

– To Clyde Hargrove – przedstawiłam go. – A to Easton. Mój brat.

Podali sobie dłonie i widziałam ten pytający wzrok Eastona.

– Clyde przyjechał do miasta na pewien czas. Poznaliśmy się w kawiarni. Nie zna tu nikogo innego, więc oprowadzam go po mieście. Tylko musiałam się przebrać.

– Rozumiem. To już poznałeś naszego Arnolda. – Uśmiechnął się do niego miło. – Największa atrakcja w mieście. Nawet listonosz już do nas nie wchodzi, tylko zawsze dzwoni do bramy i czeka, aż ktoś do niego wyjdzie. Jeszcze jak nie mieliśmy Arnolda, to wchodził normalnie, żeby zostawić listy pod drzwiami.

– Nie dziwię mu się, że przestał. Jakiś demon w nim siedzi... Lepiej po księdza zadzwońcie. Egzorcystę najlepiej.

On mówił to tak poważnie, że ledwo powstrzymywałam śmiech, zaciskając mocno usta.

Easton towarzyszył nam podczas tego oprowadzania Clyde'a. Stwierdziłam od razu, że po sadzie oprowadzę go kiedy indziej. Pokazaliśmy mu więc nasze konie, kózki, owce beztrosko pasące się na łące, oraz kury. Zapytałam Clyde'a, czy nie chce jajek, żeby sobie zrobić następnego dnia śniadanie, albo nawet zjeść je wieczorem, ale nie był zbyt chętny i stwierdził, że zje gdzieś poza domem. Chyba faktycznie nie był fanem gotowania. Nie wciskałam mu więc niczego na siłę.

Wydawało się, jakby Easton złapał z nim bardzo dobry kontakt. Następnego dnia miał być w telewizji jakiś mecz i nawet umówili się na wspólne oglądanie.

– Chcesz się pożegnać z Arnoldem? – zapytałam go, gdy już sami szliśmy w stronę samochodu.

– Nic nie mów, kobieto. To mały terrorysta. Nie jesteś zła, że obejrzę jutro mecz z twoim bratem?

– Jestem – mruknęłam, odwracając wzrok, żeby czasem nie zauważył mojego uśmieszku. – Jestem zła, Clyde.

– Co? Czemu?

– Bo mnie nie zaprosiliście, więc siedź tam sobie z moim bratem. A ja złapię Arnolda, wrzucę wam go do domu i zamknę drzwi.

– Jędza. – Zaśmiał się i obrócił mnie w swoją stronę.

Przygryzłam wargi, chcąc stłumić chęć do szerokiego uśmiechu. Czułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej, kiedy spojrzałam w jego zielone oczy, które wciąż przyglądały mi się z zainteresowaniem. Jego oczy szybko zjechały na moje usta, wzbudzając we mnie ciekawość co do tego, o czym może właśnie myśleć. Byłam bardzo zaintrygowana.

Damn it, Clyde!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz