Leżałem pod ciężkimi kawałkami betonu, starając się wydostać. Gdy chociaż trochę go podnosiłem, on automatycznie opadał. Pan Stark na pewno robił co mógł, żeby mi pomóc, ale nie mogłem polegać tylko na tym.
Naprężyłem wszystkie mięśnie i spróbowałem na nowo podnieść to co na mnie leżało. Uśmiechnąłem się zadowolony, gdy w końcu udało mi się podnieść ten kawałek bardziej niż wcześniej. Po chwili ciężkich zmagań udało mi się w końcu wydostać na powierzchnię.
- Imponujące - usłyszałem mruknięcie znajomego głosu. - Więc będę musiał cię zabić sam.
Odwróciłem głowę w tamtą stronę i zauważyłem Kapitana stojącego pod ścianą. To wszystko było jego winą. W końcu wszystkie puzzle zaczęły się układać.
Wystrzeliłem w jego stronę masę sieci, jednak on jakimś sposobem jej uniknął. Krzyknąłem sfrustrowany i ruszyłem w jego stronę. Jak miałem umrzeć z jego ręki, to chociaż stanie się to w walce.
Zaatakowałem go pięściami, jednak ten robił za każdym razem uniki. Musiałem być cholernie osłabiony skoro nie potrafiłem go chociaż raz trafić.
Kapitanowi chyba znudziły się uniki, bo i on zaatakował. Jednak on trafił mnie już za drugim razem. Jego uderzenie było na tyle mocne, żebym zatoczył się do tyłu i upadł na ziemię.
- A teraz cię stąd wyniesiemy, żeby Stark cię nie znalazł - powiedział i przerzucił mnie sobie przez ramię.
Nie opierałem mu się, bo to już nie miało sensu. Kapitan prawdopodobnie wyniesie mnie w jakiś zaułek i tam wykona ostateczny ruch.
Kapitan wszystko musiał mieć dobrze zaplanowane, bo przed nami dało się usłyszeć mały wybuch. Kapitan wyniósł mnie z budynku i od razu ruszył biegiem w jakąś stronę. Światło na zewnątrz oślepiło mnie, ale też trochę dało do zrozumienia, że jeszcze nie umarłem, więc jest jeszcze nadzieja. Spojrzałem się na wyrzutnie sieci, żeby zorientować się, ile jej jeszcze mam. Było jej wystarczająco na ucieczkę, jeśli wszystko pójdzie dobrze.
Kapitan wbiegł do zaułka oddalanego się od wieży na tyle, żeby nikt mnie nie znalazł. Steve rzucił mnie pod ścianę, a sam stanął przede mną.
- Wiesz, byłeś miłym dzieciakiem, ale mój szef chce się ciebie pozbyć - powiedział, wyciągając broń. - Zginiesz powoli, wykrwawiając się tutaj na śmierć.
Zamknąłem oczy i pozwoliłem mu na to co chciał zrobić. Skoro miałem się tutaj wykrwawić, to jest szansa na ucieczkę.
Usłyszałem dwa strzały, a chwilę później poczułem przeraźliwy ból w brzuchu i w udzie. Krzyknąłem z bólu i automatycznie otworzyłem oczy, żeby się na niego spojrzeć, ale go już nie było. Może był tu tylko się gdzieś schował, a ja nie mogłem go dostrzec ani usłyszeć przez osłabiony organizm. Czemu się nie dziwię, bo najpierw zmiażdżyły mnie schody, a później zostałem postrzelony.
Musiałem się skupić. Nie mogłem zginać, nie teraz. Rozejrzałem się po zaułku w poszukiwaniu czegokolwiek. Kątem oka dostrzegłem zamknięte wejście do podziemnego kanału.
Małą ilością sieci zakleiłem sobie rany, żeby szybko się nie wykrwawić. Powoli zacząłem zbliżać się w stronę wejścia. Przy każdym ruchu bolało mnie całe ciało, ale nie mogłem się poddać skoro chciałem przeżyć.
Jakimś cudem udało dostać mi się do wejścia i odchylić pokrywę na tyle, żebym się zmieścił. Odetchnąłem z ulgą i powoli opuściłem się na sieci do środka. Utykając, przeszedłem kilka kroków na lewo, żeby chociaż przez chwilę odpocząć. Usiadłem na ziemi i oparłem się o ścianę kanału. Złapałem się na jedną z wielu ran i zamknąłem oczy.
Siedząc z zamkniętymi oczami nagle usłyszałem ciche kroki. Osoba, która zbliżała się w moją stronę, była dosyć daleko, więc miałem czas na ucieczkę. Otworzyłem oczy z nadzieją, że to nie byli żadni sojusznicy Kapitana albo sam kapitan.
Spróbowałem się podnieść, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Mój organizm najwyraźniej miał w dupie to, że musiałem uciekać. Po kilku sekundach ponowiłem swoją próbę, ale ona też mi nic nie działa. Już nie żyłem. Zza zakrętu pojawił się cień chyba mężczyzny. W momencie, w którym to zauważyłem, powieki mi opadły, a ja pogrążyłem się w ciemności.
———
hejkaaaaa24-05
CZYTASZ
Zły numer dzieciaku
Fanfictionopowiadanie jak każde inne o tej tematyce co nie peter po prostu źle przepisuje numer i trafia na obca mu osobę której już na samym początku powiedział za dużo may tutaj (prawdopodobnie) nie umrze no i Peter ma troszkę wyjebane ego