Sączyłam drinka, siedząc na balkonie i obserwując zachodzące słońce. Słyszałam zgiełk miasta, który nigdy nie ucichał. Delikatny wiatr rozwiewał moje włosy, a niebo było takie kolorowe. Fioletowe, różowe i żółte. Zachód słońca był naprawdę ładny. Wyglądał tak jakby ktoś namalował go farbami niczym piękny pejzaż. Cudowny widok, który malarz mógłby sprzedać za dobre pieniądze, a obraz zawisnąłby na ścianie, w którymś domu. Piękna chwila. Słońce, niebo, chmury i gwiazdy, których akurat nie dostrzegałam, ale wiedziałam, że były gdzieś tam na niebie.
Szkoda, że nie było mnie wtedy na plaży. Tam musiało to wyglądać jeszcze lepiej.
Słońce z każdą sekundą chowało się coraz bardziej za budynkami, aż w końcu całkowicie zniknęło mi z oczu. Zostało tylko ładnie namalowane niebo w różowych i fioletowych odcieniach.
Nic nie wskazywało, że będzie padać. Nie było ciemnych, burzowych chmur. Nie wiał silny wiatr i nie słyszałam grzmotów. W powietrzu nie unosił się zapach nadciągającej ulewy. No właśnie, bo miało nie padać.
Przeszliśmy przez sztorm i tsunami. Przeszliśmy przez wiele, a ja zrozumiałam, że moim żywiołem jest woda. Tylko jak miałam żyć dalej, skoro mój żywioł został mi odebrany?
Miałam ochotę się upić i mogłam zrobić to naprawdę szybko. Mogłam wypić na raz butelkę whisky i pójść spać, ale nie zrobiłam tego. Dzielnie siedziałam na balkonie i sączyłam ten gówniany alkohol łyczek po łyczku. Po jakimś czasie nawet przestałam się krzywić. Piłam go powoli, obserwując otaczający mnie świat i coraz bardziej rozumiejąc, że zaczyna on przypominać pustynie. Bez wody.
Wszystko działo się bardzo wolno, ale i tak nie mogłam tego zatrzymać. Więc opróżniałam butelkę okropnego alkoholu równie wolno. Tak samo jak moje życie zaczęło przypominać pustynię. Bardzo wolno. Słońce też zachodziło powoli i nikt nie mógł tego zatrzymać. Taka była kolej rzeczy. Na jednej półkuli Ziemi nastawała noc, a na drugiej ludzie witali nowy dzień. Tak już po prostu było.
Z niechęcią podniosłam się z miejsca gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zabrałam ze sobą szklankę i butelkę, po czym postawiłam je na blacie w kuchni. Szybko otworzyłam drzwi i zobaczyłam przed sobą Rose, Tylera, Mike'a i Marcela Morgana.
Weszli do środka. Posłałam im pytające spojrzenia bo nie miałam pojęcia po co przyszli.
- Jak ci minął dzień? - zapytał Tyler, rzucając się na kanapie w salonie. Zwróciłam uwagę na to, że tylko Rose zdjęła buty i zaczynałam rozumieć o co im chodzi.
- W porządku - odchrząknęłam. - Chcecie coś do picia?
- Widzę, że sama zaczęłaś pić - rzucił Mike z kuchni, wskazując wzrokiem na butelkę.
- To w takim razie może od razu gdzieś wyjdziemy? - zaproponował Tyler, patrząc to na mnie to na chłopaków.
Pokręciłam przecząco głową i usiadłam na kanapie. Mike również do nas dołączył.
- Nie mam ochoty nigdzie wychodzić, ale wy idźcie - odpowiedziałam.
- Mówiłam ci, że nie będzie miała ochoty nigdzie wychodzić. Czego nie zrozumiałeś? - Rose zwróciła się do Lopeza, na co tamten przewrócił oczami.
- Zawsze warto spróbować - wzruszył ramionami. - Uważam, że powinniśmy się trochę zrelaksować, Merc - posłał mi spojrzenie.
- Możecie iść się relaksować beze mnie - mruknęłam.
- Ja też nie mam ochoty wychodzić. Co wy na to żeby zamówić coś do jedzenia i może obejrzeć jakiś film? Jeśli tobie Merc to odpowiada - Rose na mnie spojrzała. Jej zielone tęczówki ostrożnie skanowały moją twarz. Skinęłam głową, na co się uśmiechnęła.

CZYTASZ
Faster than Darkness
RomancePowiedziałam ci, że ludzie i ten cały świat, który nas otacza jest zły, a ty tak bardzo chciałeś od tego uciec... Tylko czy będziemy szybsi od zła? ~ - Po to było to wszystko? Bo jestem tylko pionkiem w ich chorym układzie?! - zamaszystym ruchem odł...