Rozdział 1 - Wszystkiego najlepszego

90 21 0
                                    


   Otworzyłam oczy, choć bardzo nie chciałam. Nie chciałam widzieć, nie chciałam czuć, nie chciałam mówić, ani oddychać. Pływanie w niebycie i otchłani bardzo mi pasowało. Jednak ci, którzy mnie kochali, nie chcieli mi na to pozwolić. A szkoda... bo dobrze się tam czułam.
   Po powrocie do rzeczywistości powróciła trwoga, smutek, żal i strach. Strach tak okropny, że znowu zachciało mi się płakać. Ze zdwojoną siłą powróciły do mnie wydarzenia sprzed mojego omdlenia. Zapłakane twarze chłopaków, wypadek, telefon i rozrywająca serce rozpacz. Rozpacz tak potworna, że sprawiała fizyczny ból.
   Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na siedzącego najbliżej mnie Joona. Trzymał mnie za rękę i z trwogą przyglądał się mojej twarzy. Popatrzyłam na całą resztę. Byli tak samo bladzi i wystraszeni.
   - Powiedzcie, że to wszystko mi się śniło... - poprosiłam, zachrypniętym głosem. Mój brat schował twarz w dłoniach, w ostatnim momencie kryjąc łzy, Ryan odwrócił się, przeczesując włosy palcami a Jayden wbił wzrok w sufit. Tylko Joon, ściskając moją chłodną dłoń, odważnie patrzył mi w oczy. Obdarowałam go spojrzeniem z niemałym wysiłkiem.
   - Sophie, pamiętaj, że jesteśmy przy tobie – powiedział tak spokojnie, że po raz pierwszy ten spokój mi przeszkadzał. Skrzywiłam się w grymasie. Kiedyś to zdanie było twardą podporą, a teraz czymś, czego nie miałam ochoty słyszeć.
   - Zawieźcie mnie do niego – zażądałam cicho, zwlekając się z łóżka. Cała czwórka spojrzała na mnie zaskoczona.
   - Soph, jest środek nocy – poinformował mnie Ryan. Dopiero wtedy spojrzałam za okno i przyznałam mu rację. Zamrugałam nerwowo, bo chyba coś przegapiłam. Zmarszczyłam czoło i wróciłam do nich wzrokiem.
   - To ile ja spałam? – spytałam z dziwnym wyrzutem. Liam podszedł i korzystając z tego, że siedziałam jeszcze na skraju łóżka, przykucnął przede mną i położył mi dłonie na kolanach.
   - Wystraszyliśmy się, gdy zemdlałaś. Zadzwoniliśmy po pomoc i ratownicy dali ci zastrzyk na uspokojenie. Po nim też mogłaś się zdrzemnąć.
   - Zdrzemnąć?! – wykrzyknęłam, zrywając się na równe nogi, tym czynem prawie przewracając brata. – Jak macie odwagę mówić mi o spaniu w takiej sytuacji?! Zawieźcie mnie do Hyuna! Chcę go zobaczyć. Żywego czy martwego. Chcę... - urwałam, bo w nerwach wypowiedziane zdanie sprawiło, że lament i płacz dławił się gdzieś w mojej krtani. Spuściwszy głowę, rozpłakałam się ot tak po prostu. Liam natychmiast podszedł i przytulił mnie do siebie.
   - Ciii, mała. Proszę, nie płacz – szeptał, gładząc moje włosy. A ja, w rozpaczy ze skrajności w skrajność, odepchnęłam go i rzuciłam się do drzwi, jednak wciąż płacząc.
   - Jak nikt z was mnie nie zawiezie to sama pojadę! Muszę go zobaczyć! Muszę się przekonać, że mój koszmar nie ma uzasadnienia! – krzyczałam w drodze przez pokój. Gdy już byłam przy drzwiach dopadł do mnie Ryan. Nie miałam ochoty na kolejne bariery, więc szarpnęłam nim, ale bezskutecznie. Carter złapał mnie mocno za ramiona i spojrzał mi w oczy.
   - Sophie. Hyun żyje, słyszysz? Błagam, uspokój się – mówił głośno i dosadnie, ale zaskakująco spokojnie. Potrzebowałam kilku sekund, żeby te słowa dostały się do mojego mózgu. Podczas tej krótkiej chwili dostrzegłam strach w oczach przyjaciela, czułam, jak jego palce mocno zaciskają się na moich ramionach a jego oddech jest nierówny. To był strach o mnie? Czy o przyjaciela z zespołu? A może o nas obojga?
   - Żyje? – szepnęłam, kiedy kolejne niekontrolowane łzy spłynęły po moich policzkach.
   - Tak. Żyje. – Potwierdził już nieco ciszej. Wyczuwszy, że przestałam stawiać opór wziął mnie w ramiona i przytulił. Nie protestowałam. Cichutko płakałam w jego bluzę. Co działo się w mojej głowie? W moim sercu? Byłam w kompletnej rozsypce i nie wiedziałam, co mam myśleć i na czym się skupić. Jednak w tamtym momencie pojawiło się malutkie światełko w moich ciemnościach. Hyun żył. Chryste... jak dobrze...
   - Jak to się stało? Która w ogóle jest godzina? Co wy tu robicie? Zawieźcie mnie proszę do niego, błagam. – Rzucałam zdaniami nie zastanawiając się nawet przez chwilę. Ryan odsunął mnie od siebie, ale nie za daleko.
   - Chodź do kuchni. Tam porozmawiamy i wszystko ci wyjaśnimy – zaproponował. Skinęłam głową i całą piątką skierowaliśmy się do kuchni. Chłopcy posadzili mnie przy wyspie i zaczęli krzątać się po pomieszczeniu. W ciszy każdy robił coś swojego. Ryan stawiał wodę w czajniku i szukał herbaty, Jayden rozglądał się za kubkami, Liam rozpracowywał ekspres do kawy a Joon zasiadł przy mnie. Spojrzałam na niego, a on obdarował mnie leciutkim uśmiechem.
   - Powiedzcie mi co się stało – poprosiłam, ale zwracając się tylko do Choia. Widziałam, że ciężko mu się do tego wraca. Na chwilę spuścił wzrok, zbierając myśli, by po chwili spojrzeć na mnie z bólem.
   - Byliśmy w drodze po ciebie kiedy zadzwonili do mnie ze szpitala.
   - Dlaczego do ciebie?
   - Odkąd staliśmy się zespołem, rodziną, mamy siebie w alarmowych połączeniach. Wiesz... w kartotekach, gdyby któremuś z nas coś się stało, to...
   - Tak, wiem, nie kończ – poprosiłam, czując, że jak to usłyszę, zacznę płakać na nowo. Wzięłam drżący wdech, przygotowując się na kolejną salwę bolesnych wiadomości. – I co było dalej?
   - Przyjechaliśmy tutaj – odpowiedział mój brat, siadając z kawą naprzeciw mnie. – Woleliśmy, żebyś dowiedziała się od nas. Na tamtą chwilę, kiedy lekarz zadzwonił do Joona, niczego nie wiedzieliśmy.
   - Policjant, który do mnie dzwonił, też niczego konkretnego mi nie powiedział – mruknęłam, przypominając sobie odebrane połączenie. Byłam przekonana, że na miejscu wypadku zostały wszystkie jego rzeczy i funkcjonariusz się zlitował, postanowiwszy poinformować mnie o tragedii. Zawiadomił tylko o groźnym wypadku i nieciekawym stanie Hyuna, którego na miejscu zdarzenia musieli reanimować. Zacisnęłam mocno powieki czując, że moje serce znów niebezpiecznie przyspiesza.
   - Byłaś w amoku, w totalnym szale – kontynuował Ryan, stawiając przede mną kubek z herbatą. - Kiedy przyjechała pomoc powiedzieliśmy, czym był spowodowany twój stan. Dostałaś zastrzyk, który pomógł ci spokojnie spać.
   - I ja słodko drzemałam niespełna dwanaście godzin podczas gdy Hyun walczył o życie?! – wrzasnęłam, kiedy doszły do mnie te fakty. Ze złością uderzyłam dłońmi o blat, rozlewając niewielką ilość herbaty, jednak nikt się tym nie przejął. Każdy patrzył na mnie z żalem. Byłam gotowa wstać i rzucić się do wyjścia, żeby jak najszybciej być przy ukochanym. Chłopaki chyba przewidzieli moje ruchy, bo za moimi plecami stanął Jayden, który położył mi dłonie na ramionach, tym samym nie pozwalając się podnieść.
   - Gdy zasnęłaś Liam z tobą został a my pojechaliśmy do szpitala – oznajmił. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego.
   - No i co? – spytałam z nadzieją.
   - Długo musieliśmy czekać, bo prawie do wieczora, ponieważ jego stan był niestabilny i nikt nie potrafił nam udzielić konkretnej odpowiedzi – odparł, nieco mocniej ściskając moje ramiona. – Koniec końców skończyło się na połamanych żebrach, urazie głowy i zadrapaniach. To wszystko co wiemy.
   - No i za zgodą lekarzy został przetransportowany do prywatnego szpitala, na życzenie państwa Lim – dodał Joon. Wzięłam haust powietrza. Boże... biedni rodzice Hyuna. Na pewno przeszli przez podobne piekło co ja. A może nawet i gorsze.
   - Gdzie jest ten szpital? – spytałam, siląc się na maksymalny spokój. Zespół od razu domyślił się po co o to pytałam. Liam rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.
   - Sophie, dochodzi północ – poinformował, co tylko spotkało się z moim złowrogim wzrokiem.
   - Siedzielibyście spokojnie przy herbatce gdybym była na jego miejscu? – spytałam, cedząc te słowa przez zaciśnięte zęby. Popatrzyli po sobie prowadząc niemy dialog. Nie liczyłam, że będą protestować. A jeśli – rozpętałabym burzę. Jayden wyjął z kieszeni kluczyki do swojego samochodu i westchnął ciężko.
   - To ja poprowadzę – mruknął, kierując się do wyjścia. Ryan rzucił mu pytające spojrzenie.
   - Wpuszczą nas o tej porze?
   - Wejdę oknem, jak trzeba będzie – syknęłam zdeterminowana i zeskoczyłam z krzesła, idąc w ślad za Jaydenem. Nie chciało mi się nawet przebierać. Nie w głowie mi to było. I nie ważne, że miałam na sobie piękną sukienkę, w której miałam odbyć najlepsze urodziny w życiu. To nie miało dla mnie znaczenia. Rozmazany makijaż przetarłam niedbale w samochodzie. Poza tym całą drogę nerwowo się wierciłam, nie wiedząc, na co się nastawić. Czułam, jak rosła we mnie dziwna niemoc, beznadzieja, strach. Coś ewidentnie nie dawało mi spokoju, gniotło mnie od środka i nie pozwalało swobodnie oddychać. Mięłam w palcach materiał sukienki i w żaden sposób nie potrafiłam się uspokoić.
   Podjechaliśmy pod duży, zadbany budynek. Bez zastanowienia wyskoczyłam z auta i marmurową ścieżką rzuciłam się do wejścia. Prywatna klinika zachwycała przytulnością i kolorami, czym wyróżniała się na tle publicznych placówek. Jednakże w tamtym momencie najmniej miałam ochotę zachwycać się otoczeniem. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że chłopcy zdecydowali się poczekać na zewnątrz. Ruszyłam na oślep przez puste korytarze, na których było cicho i spokojnie. Błądziłam jak dziecko we mgle.
   Dopiero po paru minutach znalazłam korytarz, na którym dojrzałam rodziców Hyuna. Pani Chow siedziała na krzesełku, oparłszy głowę o ścianę za sobą, drzemała z grymasem na twarzy. Pan Yuong nerwowo spacerował po korytarzu, tam i z powrotem. Miałam okazję ich poznać. Już kilka razy dane nam było zjeść wspólnie obiad czy kolację. W porównaniu do początku znajomości z mamą pana Lima – rodzice Hyuna byli złotymi ludźmi. Serdeczni, przyjaźnie nastawieni i non stop uśmiechnięci. Przyjęli mnie z szeroko otwartymi ramionami, od razu okazując sympatię. Nie czułam się wyrzutkiem i w żadnym wypadku nie było mi wstyd, że nie byłam Koreanką. Od pierwszego spotkania poczułam się w pełni zaakceptowana. I to było cudowne.
   Widząc ich na tym korytarzu przyspieszyłam, podobnie jak moje serce, kolejny raz tego dnia. Moje kroki dostały się do uszu pana Lima, gdy byłam już dość blisko. Zatrzymał się i zdumiony uniósł brwi, ale gdy mnie spostrzegł, złagodniał na twarzy. Uśmiechnął się nawet z wysiłkiem i ruszył w moim kierunku. Widząc jego twarz już z bliska, znowu wzięło mnie na płacz. Szczególnie wtedy, gdy pan Yuong wyciągnął ręce i wziął mnie w ramiona, przytulając jak pełnoprawną córkę. Przeżywaliśmy ten ból razem, ale każdy na swój własny sposób.
   - Sophie, myślałem, że pojawisz się dopiero rano – szepnął nad moim uchem, wciąż mnie do siebie przytulając. – Twój brat mówił, że...
   - Nie wytrzymałabym do rana – przerwałam mu, odsuwając się i zerkając w jego zmęczone oczy. – Co z nim?
   - Sytuacja w normie. Śpi, ale wszystko jest na dobrej drodze. – Uśmiechnął się do mnie krzepiąco. Ta informacja pozwoliła mi odetchnąć, ale nie na tyle, bym się uspokoiła.
   - Co mówią lekarze?
   - Miał wiele szczęścia. Więcej strachu się najedliśmy – zapewnił, starając się mnie uspokoić. Musiałam wyglądać na naprawdę roztrzęsioną, bo pan Lim po chwili dodał: - Usiądź, kochanie. Przyniosę ci może wody? – Kiedy zadał to pytanie, pani Lim poruszyła się. Przetarła dłońmi oczy a gdy mnie spostrzegła, zerwała się na równe nogi.
   - Sophie! – pisnęła, podbiegając i biorąc mnie w ramiona. – Dobrze cię widzieć. Jak się czujesz? – spytała, odsuwając mnie od siebie i badając uważnym wzrokiem. Doskonale wiedziała, jak bardzo kochałam jej syna. Przecież to ja powinnam zapytać, jak ona się czuje. Tymczasem ona te pytanie skierowała do mnie. Ścisnęła moje dłonie, a ja pokiwałam głową.
   - W porządku.
   - Jesteś blada jak ściana – stwierdziła, gładząc mnie po policzku.
   - Ta wiadomość po prostu mną wstrząsnęła... - przyznałam cichutko, zaciskając mocno zęby i powstrzymując kolejne łzy. Pani Chow uśmiechnęła się z bólem, podszytym zrozumieniem.
   - Domyślamy się. My też prawie padliśmy na zawał, ale najgorsze już za nami. Teraz będzie tylko lepiej – zapewniła, po raz kolejny ściskając moje dłonie. Mieli w sobie tyle ciepła i dzielili się nim z prawie obcą osobą. Mogłabym wymarzyć sobie w przyszłości lepszych teściów?
   - Mogę do niego wejść? – spytałam, zerkając na najbliższe drzwi.
   - Możesz, ale obawiam się, że będzie spał do rana – poinformowała mnie mama Hyuna.
   - Nie ma to dla mnie znaczenia. Po prostu chcę go zobaczyć – powiedziałam, wracając do nich spojrzeniem. Uśmiechali się do mnie delikatnie, patrząc z czułością. Wtedy spostrzegłam, jak bardzo byli zmęczeni. I właśnie dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież mieszkali w Thousand Oaks, to niespełna godzina drogi od nas. – Niech państwo jadą do domu, ja będę na miejscu. W razie czego będę dzwonić – zapewniłam, ściskając dłonie pani Chow. Kobieta chyba chciała zaprotestować, ale jej mąż położył jej dłoń na ramieniu.
   - Sophie ma rację, moja droga – zwrócił się troskliwie do żony. – Jesteśmy tu od południa, a rano muszę być w pracy. Hyun jest w dobrych rękach – powiedział, rzucając mi szybkie, znaczące spojrzenie. Uśmiechnęłam się, dając tym słowom pewność. Pani Lim w końcu z rezygnacją pokiwała głową. Wciąż trzymając moje ręce, spojrzała na męża.
   - Masz rację. Jego stan jest stabilny, nic tu po nas. Jak wyjdzie ze szpitala koniecznie zadzwoń, przyjedziemy was odwiedzić – powiedziała, po czym wzięła mnie znów w ramiona, przytulając mocno. Oddałam uścisk, to samo zrobiłam z panem Limem, po czym pożegnałam się i odprowadziłam ich wzrokiem. Gdy zniknęli w korytarzu odwróciłam się w stronę drzwi i westchnęłam głośno, wręcz żałośnie.
   - Wszystkiego najlepszego, Sophie...

Cena sławy. W mroku (III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz