Rozdział 29 - Samobójca

58 15 0
                                    

   Opuściłam ich garderobę krótko po wymownej interakcji z Hyunem, żeby złapać trochę dystansu. Odnalazłam klimatyzowane pomieszczenie organizatorów i pod pretekstem sprawdzenia, czy wszystko było w porządku, postanowiłam schłodzić emocje. Pomogło, ale na jak długo?
   Najważniejsza godzina tego dnia zbliżała się wielkimi krokami. Odnalazłam człowieka z naszej ekipy i zabrawszy mu walizkę z mikrofonami, przetransportowałam się do miejsca, z którego zespół miał wychodzić na scenę. Na stoliku stały przygotowane wody, ale było ich zaskakująco dużo. Coś mi nie pasowało. Ukradkiem wyjrzałam na scenę i cała się zjeżyłam.
   - Gdzie są ludzie zajmujący się dbałością o organizację dzisiejszego występu?! – wykrzyknęłam w stronę Martina, który drgnął od przypływu mojego nagłego gniewu.
   - Kręcą się tu i tam – mruknął, a mną aż szarpnęło.
   - „Tu i tam"?! – warknęłam zdenerwowana. – Dawać mi tu przynajmniej jednego!
   - Już kogoś zawołam. – Martin skinął głową, nie ważąc się nawet pytać, podczas gdy ja wykonałam szybki spacer, próbując wyładować rosnącą we mnie irytację, ale to było na nic. Po trzech minutach przyszedł Martin w towarzystwie trzech mężczyzn w koszulkach z napisem „Staff". Wykrzywiłam usta w grymasie, gdy stanęli przede mną.
   - Co się stało? – zapytał jeden z nich, a ja machnęłam w stronę stolika z ustawionymi wodami.
   - To się stało! – wykrzyknęłam. Ten, który ze mną rozmawiał zmarszczył czoło nie mając pojęcia, o co mi chodzi, a dwaj pozostali wymienili zaskoczone spojrzenia.
   - Panno Cook, nadal nie rozumiem, dlaczego... - zaczął mój rozmówca, ale przerwałam mu robiąc gwałtowny krok w jego stronę.
   - Dwie trzecie tych butelek powinno być w pięciu miejscach na scenie. A jak zdążyłam już zauważyć, nie ma tam ani jednej! – syknęłam, autentycznie zdenerwowana. – Określałam warunki umowy i nie rozumiem, dlaczego jeden z najważniejszych punktów nie został wykonany.
   - Przepraszamy za niedogodności, panno Cook. – Mężczyzna od razu się stropił, bo niestety miałam rację. Zawsze starałam się, żeby wody były na scenie, bo niby dlaczego chłopaki mieli za każdym razem schodzić za kulisy? Butelki z wodą pod ręką były priorytetem, o który zawsze dbałam. – Zaraz to naprawimy.
   - Jak? Skoro stadion jest już pełen ludzi!
   - Zaniesiemy wodę ochroniarzom, którzy stoją przy bramkach tuż pod sceną. Ustawią wody w wyznaczonym miejscu – odpowiedział, dzielnie znosząc mój morderczy wzrok. Chwilę mroziłam go bez słowa, po czym zrobiłam krok w tył i machnęłam ręką.
   - Macie, kurwa, minutę – wycedziłam. Jak poparzeni złapali za butelki, każdy tyle, ile tylko zmieścił w rękach i już ich nie widziałam. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze w asyście nerwowego warknięcia, ściskając przy tym nasadę nosa. Dlaczego tak bardzo się zdenerwowałam? Jesteśmy tylko ludźmi, pomyłki i błędy się zdarzały. Ja przecież też je robiłam. Może po prostu ta sytuacja z Hyunem sprawiła, że straciłam nad sobą krótko panowanie. No cóż, trudno. To był akurat błąd, do którego nie mogłam dopuścić.
   - Możemy podejść, czy będziesz bić? – Usłyszałam niedaleko głos brata. Podniosłam głowę i spojrzałam na stojącą nieopodal piątkę, która obserwowała mnie z lekką obawą. Jednak ich widok sprawił, że zeszło ze mnie wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jak zwykle zachwycił mnie ich widok. Zwykłe jeansy, luźne T-shirty i jeszcze luźniejsze, wręcz przezroczyste koszule, które każdy miał w innym kolorze. Idealne fryzury, biżuteria dodająca pazura, no i oni. Oni cali. Na twarzy natychmiast pojawił mi się uśmiech.
   - Dostali opierdol, bo zasłużyli – odpowiedziałam, bo byłam przekonana, że to pytanie wzięło się stąd, że usłyszeli mój wybuch. W międzyczasie wyciągnęłam ręce i przywołałam ich machnięciem dłoni, więc podeszli.
   - Byłaś bezwzględna – zauważył Jayden, ale uśmiechał się.
   - Wręcz drapieżna – dodał Ryan, sugestywnie poruszając brwiami. Kiedy tylko znaleźli się przede mną prawie zakrztusiłam się zapachem drogich perfum, który oszałamiał. Zdusiłam w sobie jęk i spojrzałam znacząco na Ryana.
   - Obym więcej nie musiała nikomu pokazywać swojej ciemnej strony – odpowiedziałam, a on jedynie uśmiechnął się do mnie przebiegle.
   - Och, nie krępuj się. Pokazuj śmiało, ciekawie się na to patrzyło – mruknął, wysyłając mi w powietrzu całusa. Joon wywrócił oczami, kiedy żarty Ryana sięgnęły zbyt daleko i zdzielił go otwartą dłonią w głowę. Carter rzucił mu mordercze spojrzenie. – Kurwa, za co?
   - Ty dobrze wiesz za co – odparł mu Choi, nawet na niego nie patrząc. Ryan jeszcze zaklął pod nosem, a ja powstrzymałam chichot. Jak ja uwielbiałam podobne sytuacje...
   Odwróciłam się, sięgając po mikrofony. Potem wróciłam wzrokiem do zespołu i otworzywszy przed nimi walizkę, uśmiechnęłam się.
   - Rozłóżcie ich na części pierwsze – powiedziałam, kiedy każdy z nich odbierał ode mnie mikrofon. To był ten moment, w którym zmieniali się z moich uroczych chłopców w uwodzące sceniczne tygrysy. Przełknęłam ślinę, obserwując ich twarze. Każdy z nich uśmiechnął się do mnie, kiedy zaczęli przygotowywać się do wyjścia. Potem usłyszałam już tylko rozrywający bębenki wrzask, który był zwiastunem ich wyczekiwanego pojawienia się na scenie.
   Westchnęłam i postanowiłam odnaleźć Martina, który tym razem stał pod sceną, a raczej na samym jego skraju, w przesmyku obok barierek, które oddzielały fanów od zespołu. Zarzuciłam na siebie bluzę wraz z kapturem i odnalazłam go, żeby stamtąd móc oglądać ich wyczyny.
   To była pierwsza taka sytuacja, w której mogłam obserwować ich właśnie z takiego miejsca. Zwykle robiłam to zza kulis lub raz z płyty, podczas urodzin Zoe. Może nie było to miejsce idealne, bo widziałam głównie ich plecy lub profile, ale dla mnie ta sytuacja była jak najbardziej dobra. Każda perspektywa, by ich oglądać, była cudowna. Stojąc tam na własne oczy przekonałam się, że obsługa wykonała moje zadanie i w wyznaczonych miejscach na scenie, wręcz niewidocznych, stały butelki z wodą.
   Nie muszę mówić, że koncert zmiótł wszystkich z powierzchni ziemi? Że chłopcy podrywali każdą kobietę, która znalazła się na tym stadionie? Że opierałam się o Martina i nie mogłam przestać się uśmiechać, obserwując ich ruchy? Nawet niekiedy byłam trochę zakłopotana, gdy widziałam jak wycieńczone dziewczyny przewieszają się przez barierki, z trudem łapiąc oddech. Naprawdę byłam gotowa wzywać lekarzy, ale Martin mnie uspokoił mówiąc, że to „normalna reakcja". Dobra, czyli mój stan przesadnej fascynacji jednak nie był taki zły. To mnie nawet uspokoiło.
   Podczas tego koncertu stało się jeszcze coś, co mnie rozczuliło. Już pod sam jego koniec chłopcy zwrócili się do Jaydena przypominając, że to ostatni koncert przed jego wyjazdem. Padły otwarte gratulacje i słowa uznania, później fani zaczęli skandować jego imię i nazwisko. Miałam gęsią skórkę gdy cały stadion chórem wołał „Jayden Jones". A nasz wokalista... popłakał się. Dzielnie walczył, naprawdę, ale nie powstrzymał łez wzruszenia. Co za tym idzie? Ja też ryczałam na ramieniu Martina, nic nowego. Obserwując, jak reszta zespołu go ściska i pociesza, a on nie mógł się uspokoić.
   Patrzenie na ich szczerość, autentyczność i swobodę było czymś cudownym. Czymś, czego nie oddałabym za nic w świecie, nawet, jakby mnie zmusili.

Cena sławy. W mroku (III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz