Rozdział 24 - Wszechobecne wsparcie

72 19 1
                                    

   Siedziałam w akademiku Zoe i obserwowałam na jej twarzy gamę przeróżnych emocji. Koniec końców była tak wstrząśnięta wszystkim, co stało się w ostatnich dniach, że wyglądała na fizycznie zmęczoną.
   Po raz któryś przetarła dłońmi twarz, mocniej niż powinna, pozostawiając na policzkach chwilę utrzymujące się czerwone placki.
   - Powinnaś dozować mi emocje, a nie zwalać się z taką bombą. Ja potem nie wiem co mam ze sobą zrobić - burknęła z żałością w głosie, a ja uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Zabębniła palcami o biurko, skupiając na mnie swój wnikliwy wzrok. - Kiedy przyjeżdża pan Boski? - zapytała, ruszając sugestywnie brwiami.
   - Jutro.
   - Jutro... - powtórzyła, kiwając powoli głową. - Będzie się tu fatygował taki kawał drogi z Tucson?
   - Też go o to zapytałam, ale jak się okazało, jego firma w Los Angeles coś buduje, więc stwierdził, że połączy przyjemne z pożytecznym. Zrobi nieplanowaną kontrolę a przy okazji spełni marzenie córki i siostrzenic.
   - Cwana bestyjka. - Uśmiechnęła się lubieżnie, na co ja przewróciłam jedynie oczami. - I gdzie będzie to pamiętne spotkanie?
   - Zaproponowałam im studio tańca. Trochę pogadają, chłopaki pokażą dziewczynom nowe kroki, jakoś nam zleci ta godzina - odpowiedziałam. Znaczące spojrzenie Zoe mówiło mi tylko jedno, ale ja z rozdrażnieniem znowu wywróciłam oczami. - No co?
   - Im zleci godzina, podczas której ty będziesz cudownie konwersować z panem Boskim.
   - Ma na imię Austin i nie jest... - urwałam, zastanawiając się, czy skłamać, ale koniec końców przed nią nie musiałam. - Dobra, jest boski - wyznałam z głośnym westchnieniem. Zoe zarzuciła na twarz zadowolony uśmiech.
   - Tak, tak, bardzo dobrze.
   - Zoe, doskonale wiesz, że...
   - Taaak, słyszę to bez przerwy - przerwała mi, machnąwszy lekceważąco rękami. - Kochasz Hyuna. Chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości.
   - Więc po co mówisz o nim w taki sposób? - Uniosłam jedną brew, przyglądając się jej uważniej, gdy ponownie na jej twarz wkradła się konspiracja.
   - Bo tatuś mógłby przypadkowo wzbudzić w kimś zazdrość - wyznała, uśmiechając się chytrze. Nagle przed moimi oczami pojawił się Ryan, który proponował mi coś podobnego, ale innymi słowami. Hm, ta dwójka przy bliższym poznaniu zdecydowanie by się dogadała. Swoją drogą, jakby tak się w to zagłębić, to byłby najbardziej wybuchowy i kontrowersyjny związek, jakiego świat nie widział.
   - Jak mam wzbudzić zazdrość u osoby, dla której nic nie znaczę? - spytałam z naciskiem, marszcząc przy tym mocno brwi. Zoe gwałtownie się wyprostowała i ostrzegawczo uniosła wskazujący palec.
   - Hamuj, koleżanko, bo chyba za bardzo się rozpędziłaś.
   - A niby nie mam racji?
   - Znaczysz więcej niż na początku, a to już zawsze coś - oznajmiła z błyskiem w oku, uśmiechając się z zachwytem.
   - Ale to nadal nie jest tym, czym chciałabym, żeby było - burknęłam, zakładając ręce na piersiach. Zoe spojrzała na mnie karcąco.
   - Nie bądź aż taka chciwa - odparła. Szarpnęło mną na te słowa. Rzuciłam jej niedobre spojrzenie.
   - Czy ty się w ogóle słyszysz? - zagrzmiałam. - Jak mam nie być chciwa w takiej sytuacji? Codziennie walczę ze swoimi przyzwyczajeniami. Walczę z tym, żeby go nie przytulić, nie wziąć za rękę, nie powiedzieć, jak bardzo go kocham. A kiedy mi się to udaje, on przychodzi i rozpierdala wszystko, co zbudowałam w drobny mak jednym, nic nieznaczącym pocałunkiem - zawołałam, tak żywo gestykulując, że moja Zoe prawie dostała w twarz, ale w ostatnim momencie się uchyliła.
   - A co, źle ci było? - spytała srogo, patrząc na mnie wyzywająco. Wzięłam głęboki wdech, żeby nie wpaść w złość.
   - Nie... - wycedziłam przez zęby. - Wręcz przeciwnie. Chętnie bym to powtórzyła. I nie obchodziłoby mnie to, że dla niego jest to tylko pieprzonym testem - oznajmiłam z pogardą, biorąc ostatnie słowo w cudzysłów palcami. Zoe rozpłynęła się w uśmiechu, przekrzywiając głowę w jedną stronę, jakby chcąc spojrzeć na mnie pod innym kątem.
   - I to jest prawidłowe myślenie. Może nie logiczne i też nie zgodne z regułami, ale jak najbardziej prawidłowe - wygłosiła z uznaniem, kiwając przy tym głową.
   - Ja już nie wiem co jest prawidłowe a co nie - mruknęłam, ciężko wzdychając. Odwróciłam głowę, żeby nie widzieć zadowolonej twarzy przyjaciółki, ale jej kolejne słowa sprawiły, że jednak wróciłam do niej spojrzeniem.
   - Dobrze, a wracając do tematu z którego uciekłyśmy. Co z matką? - spytała.
   - Z czyją matką?
   - Z moją - odparła natychmiast, patrząc na mnie jak na kretynkę. - Skoro jest ojcem, to musi być też jakaś matka, co nie?
   - Nie pytałam go o matkę, oszalałaś?! - Obruszyłam się.
   - Może nie żyje? - Pomyślała szybko i głośno. Potrząsnęłam zszokowana głową.
   - Jesteś niepoprawna - burknęłam, a ona wyszczerzyła zęby.
   - Delikatnie mówiąc - odparła, szturchając mnie ramieniem. Mój szok nie trwał długo, bo gdy zobaczyłam jej niczym nieskrępowany wyszczerz to sama zaczęłam się śmiać. - No a kiedy jedziecie do tego Paryża?
   - Boże, jakie ty mi ciężkie pytania zadajesz - jęknęłam, spuściwszy głowę. Wplotłam palce we włosy i wydałam z siebie kolejne tego dnia westchnienie. - Wróciliśmy wczoraj pod wieczór, nie mieliśmy czasu na rozmowy akurat na ten temat. Jutro jest to spotkanie, za dwa dni koncert a za trzy Jayden wyjeżdża. Myślisz, że w głowie mi było planowanie wyjazdu?
   - Chryste, co ty taka rozdrażniona? - spytała, autentycznie dotknięta. Przyłożyła dłoń do piersi i spojrzała na mnie z wyrzutem. Podniosłam głowę i rzuciłam jej złowrogie spojrzenie. Już miałam kontrę, ale moja przyjaciółka po raz kolejny położyła mnie na łopatki. - Nie jesteś ty w ciąży?
   - Nie no, kurwa, trzymajcie mnie... - warknęłam, zrywając się na równe nogi, bo wysiedzieć przy tych tekstach było zajebiście ciężko. Zoe zaś obserwowała mnie z tym samym oburzeniem, ale jej oczy nieco się powiększyły. - Skąd ci do głowy przychodzą takie pierdoły? - Żachnęłam się, patrząc na nią z góry. Moja przyjaciółka zarzuciła nogę na nogę a jej wzrok zmienił się ze zdziwionego w lekko protekcjonalny. Nonszalancko oparła łokieć o swoje biurko i zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
   - Kiedy ostatni raz się bzykaliście? - spytała, z zaskakującym chłodem w głosie. Załamałam ręce.
   - Zoe, ty poważnie pytasz? - Rezygnacja w moim głosie była nie do podrobienia.
   - Naturalnie! Do trzeciego miesiąca nawet nie musisz wiedzieć, że jesteś w ciąży - wyartykułowała, świdrując mnie rzeczowym spojrzeniem. Przyłożyłam dłoń do czoła i na chwilę przymknęłam oczy, bojąc się nagłego ataku migreny.
   - Zoe, przecież ja się zabezpieczam, zapomniałaś? - syknęłam.
   - I jesteś święcie przekonana, że przez okres swojego złego samopoczucia i amoku wokół wypadku Hyuna nie pominęłaś ani jednej tabletki? - Jej pytanie było jak uderzenie. Otworzyłam oczy, żeby zobaczyć jej uniesione brwi i przebiegły uśmieszek. Zimny pot oblał moje plecy, kiedy doszłam do wniosku, że nie mogłam odpowiedzieć jej na to pytanie. Znaczy, po prostu nie pamiętałam. Łykałam te tabletki automatycznie, to było jak wstawanie rano i ubranie się - machinalne, nie przywiązywałam do tego wagi. Dlatego nie wiedziałam.
   - To by było tylko uwieńczeniem ostatnich parszywych sytuacji - burknęłam niechętnie, z rezygnacją kręcąc głową.
   - Lub pięknym prezentem, który mógłby połączyć dwa oddalone od siebie serca - wygłosiła, a ja po raz kolejny posłałam jej pełen pogardy wzrok.
   - Niekiedy zaskakujesz swoją mądrością, a niekiedy zastanawiam się, czy ty w ogóle myślisz - syknęłam.
   - Niby czemu?
   - Pomyśl logicznie. - Podeszłam i usiadłam naprzeciw niej, żeby uważnie spojrzeć jej w oczy. - Co pomyślałby Hyun, gdybym mu teraz powiedziała, że jestem w ciąży? - spytałam, a ona już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale ja byłam szybsza. - Że jestem walnięta. Skoro po dobroci się nie dało, to biorę go na dziecko. Zoe, nie chcę tak. To nie jest czas ani miejsce.
   - Dziecko zwykle przychodzi nie w porę - oznajmiła, a ja znowu zgromiłam ją wzrokiem. Zoe w końcu westchnęła, zarzucając na twarz zrozumienie i spokój. Chwyciła moje ręce i spojrzała mi w oczy. - Posłuchaj. Co ma się stać, to się po prostu stanie. Gdybyś faktycznie miała być w ciąży, byłby to dobry test. Może też coś w rodzaju bodźca? A nawet jeśli nie, Sophie, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Dziecko nie jest przymusem do tego, żeby dwoje ludzi ze sobą było. Daj spokój. - Jej pełna opanowania przemowa wlała we mnie trochę harmonii i sprawiła, że szalejący w sercu sztorm trochę się uspokoił.
   - Właśnie za taką mądrość cię cienię.

Cena sławy. W mroku (III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz