Just Number

1K 75 9
                                    

Patrzę w lustro i widzę, że nadal jest mnie zbyt dużo.
Na wadze cyfry nadal są za wysokie. O wiele za wysokie.
Cyfry.. Moje życie jest cyframi.
Gorączkowo przeliczam w głowie kalorie bojąc się, że będzie ich więcej niż tydzień temu.
Następnie po raz kolejny przeliczam te spalone. Bilans ujemny. Ale czy nie za mało? Czy to starczy?
Mniejsze.. Niech cyfry będą mniejsze.
Dla pewności muszę jeszcze pobiegać. Nie mam siły, ledwo się toczę, ale biegnę. Całą godzinę biegam. Kiedy wracam znowu mam mroczki przed oczami.
Zapisuje wszystko na kartce. Wszystkie kalorie, obwody, wagę. Za dużo..
Czuje ściśnięty żołądek, ale już mi to nie przeszkadza. Idę spać, żeby nie naliczyć ich więcej.
Właściwie padam z wycieńczenia. Śnią mi się liczby. Są wszędzie. Otaczają mnie. Śmiech ludzi.
Śmieją się ze mnie.
Nie dziwię im się.
Jestem zbyt gruba. Za mało kości czuję.
Muszę.. mniej..
Mniejsze cyfry.
Zatykam uszy. Nie mogę tego słuchać.
Budzę się. Gwałtownie.
Nadal czuję skurcze żołądka.
Piję wodę. Duże wody.
Już dziewiąta. Zaspałam.
Szybko się zbieram, wcześniej znowu robiąc pomiary. Cyfry wciąż zbyt duże.
Idę na siłownię.
Nie jem. Jadłam poprzedniego dnia.
Po trzech godzinach nie mam już siły ćwiczyć. Próbuję zmusić organizm do pracy. Idzie wolno, słabo.
Ludzie patrzą się na mnie. Pewnie myślą o tym jak tłusta jestem. Mam ochotę uciec, ale nie mogę.
Wszystko dla liczb.
Ktoś podchodzi. Myślę, że chce mnie wyśmiać. Nie chcę więcej śmiechu. Ćwiczę intensywniej. Czuje ból. Wiem, że jest dobry. Dzięki temu bólowi cyfry będą mniejsze.
Chłopak pyta czy wszystko dobrze. Zaskakuje mnie to do tego stopnia, że przestaje ćwiczyć i spoglądam na niego.
Ma przydługie, brązowe włosy i zielone oczy, patrzące na mnie z troską. Po co troszczy się o obcych? Nie ma swoich problemów? Jest wysoki, wyższy ode mnie. Szczupły.
Pewnie szczuplejszy ode mnie...
Przypominam sobie o cyfrach.
Odpowiadam dwoma słowami. "Jest ok.", bo przecież właśnie to wypada odpowiedzieć. Wracam do ćwiczeń.
Ledwo daję radę. Ciało się buntuje.
Niedobrze mi.
Czuję się jakbym zaraz miała stracić przytomność.
Idę do szatni, przebieram się.
Do domu mam pobiec. Tak będzie lepiej.
Musi być mnie mniej.
Przed siłownią mroczki są intensywniejsze. Zapadam w ciemność.
Budzę się po kilku minutach, chociaż to mogła być wieczność. Nikt nie zauważył.
Nie mam siły iść. Muszę jechać autobusem, chociaż mam wyrzuty sumienia.
Otwieram drzwi mieszkania i od razu idę spać.
Tydzień i 5 kg później nadal jest mnie za dużo.
Siły nie mam już prawie wcale.
Niby osiągnęłam moje wymarzone 35 kg..
To już nie wystarcza. Na siłowni spędzam coraz mniej czasu. Nie mogę spać. Tylko siedzę w ciemności i czuję ból.
Znienawidzonego ciała ubywa, jednak wciąż zbyt wolno.
Cyfry na wadze nadal za wysokie. Obwody za duże.
Któregoś dnia po codziennym pobycie na siłowni podchodzi do mnie ten sam chłopak. Wydaje się jakby szczuplejszy, bardziej zgarbiony i smutny.
-Dlaczego tak się niszczysz?
To pytanie zawisa pomiędzy nami.
Dlaczego się niszczę?
Sama muszę sobie na to odpowiedzieć.
-Niszczę się, żeby zniknąć. Bo chcę, żeby było mnie jeszcze mniej. W końcu nie będzie wcale. Jestem tłusta. Liczby są zbyt wysokie. Widzę to.
Chłopak kuca naprzeciwko mnie i chwyta za ramiona.
-Nie jesteś. Zabijasz się. Życie to skarb. Skarb, o który niektórzy codziennie walczą. Coś, co nie jest dane każdemu. Ty to masz. Czyli masz i możesz osiągnąć wiele. Jesteś ważna. Bardzo ważna. Zacznij jeść.. Patrzę na ciebie i mogę liczyć kości.
Jego oczy były szczere, duże. Był smutny. Zastanawia mnie czemu.
Dziwnie słyszeć to od obcej osoby.
Może ma trochę racji..
Jednak liczby. Liczby mówią co innego.
-Liczby.. są za wysokie.
-Nie liczą się liczby. Ceń życie. Ludzi, dla których jesteś czy byłaś ważna. Doceń to, co daje ci świat.
Rodzice.. nienawidzą mnie. Od zawsze. Chyba za to, że w ogóle się urodziłam. Rodzeństwo mną gardzi..
Przyjaciele.. oni byli gotowi oddać za mnie życie. Tomek oddał. Przecież zginął przeze mnie.
Nie zasługuję na większe cyfry.
Zaczynan płakać, sama nie wiem czemu. Tak po prostu.
Czuję jak otacza mnie ramionami. Jest mi ciepło. Dobrze. Wtulam się w tego obcego chłopaka.
Nie wiem czemu, ale czuję się przy nim bezpieczna. Ufam.
-Nie płacz. Po prostu żyj. Doceń ten skarb.
Uspokajam się i odsuwam od niego. Spoglądam w te oczy i myślę, że można się w nich zakochać. Mówi, że musi iść.
Dziękuję mu.
Wracam do domu. Nadal nie mam siły. Wmuszam w siebie jedną kanapkę.
Dnia następnego przyjdą wyrzuty. Jedna rozmowa mnie nie zmieni.
Zapisuje bilans tego dnia.
Wstaje rano i znowu idę na siłownię. Spod budynku właśnie odjeżdża karetka. Pytam jednej dziewczyny, co się stało.
"Damian, wiesz, ten zawsze wesoły z zielonymi oczami, miał jakiś atak. Zabrali go."
Nie wiem czemu, ale czuje jak ściska mnie w klatce. Zapytałam o nazwę szpitala, do którego go przewieźli i biegnę tam.
Chyba po prostu nie umiem podróżować komunikacją miejską.
W recepcji pytam o niego.
Lekarzowi mówię, że to mój brat przyrodni.
Dowiaduję się, że chłopak ma raka i niedawno wypisał się na własne rządanie. Stan krytyczny.
Nie mam pojęcia, dlaczego się martwię. Może dlatego, że to jedna z niewielu osób, które przejęły się mną.
Miał tyle woli życia. Już wiedziałam czemu. W obliczu śmierci trudno nie doceniać żywota.
Jakiś czas później przychodzi jego matka. Pyta kim jestem. Mówię, że znajomą. Kobieta nie płacze. Widać, że stara się być silna. Czuje, że jestem tu trochę na siłę, ale wiem, że właśnie tak ma być. Rozmawiam z jego matką. Ma na imię Helena. Dowiaduje się, że to nawrót choroby. Już raz z tego wyszedł a ona ma wiarę, że wyjdzie po raz drugi.
Po kilku dniach, w ciągu których schudłam 5 kg, jego stan trochę się polepsza. Pozwalają mi do niego wejść.
-Nadal umierasz, co?
Rozbawia mnie fakt, że to on pyta o to mnie.
-Najwidoczniej.
Jego oczy nadal są smutne.. i szczere.
Tak bardzo chcę umrzeć zamiast niego.
-Czemu tu jesteś? Przecież prawie mnie nie znasz.
-Czuję, że właśnie tu powinnam teraz być.
Przez następne dni poznajemy się. Dużo rozmawiamy. Wydaje mi się, że z nim już lepiej. Ma być dobrze.
Wiadomość o jego śmierci wstrząsa mną. Znowu wymiotuję wszystkim, co zjadłam, chociaż nie było tego dużo. Życie bywa okrutne. Płaczę.
Wiem już, że mimo wszystko nie przestanę, póki nie umrę.
Nie będzie drugiego Damiana, który pokaże mi, że warto żyć. Bo niby warto.
Tylko ja nie chcę.
Zniknę.
Znowu liczą się tylko cyfry.
Tylko teraz w moich snach pojawia się zielonooki chłopak, nadal pragnący żyć.

_________________________
Pierwsze opowiadanie o takiej tematyce. Sama mam co do niego mieszane uczucia, ale chyba nie moja opinia jest tu najważniejsza. Co sądzicie?

Just NumberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz