Sleep, Honey

81 9 0
                                    


Ta trwoga mnie ogarnia. Jest we mnie i koło mnie, i otacza mnie zewsząd.
Nie słychać praktycznie nic, a mrok pokoju jest jak odzwierciedlenie moich uczuć.
Jakby z daleka dociera do mnie, że chyba drżę. Możliwe, że boli.
Boli serce. To kłucie.
Próbuje złapać oddech, ale ból nasila się.
Tak myślę. Nie jestem do końca pewna co czuję.
Wokół nie ma nikogo.
Tyle kochających mnie dusz ponoć istnieje.
A znowu skończyłam sama.. Po jeszcze jednej próbie.
Podnoszę strzykawkę i istnieje tylko ona.
Dziękuje, Przyjaciele.
I Tobie, Kochanie.
Dziękuję Wam za pomoc, kiedy próbuje przestać.
S.A.M.A.
Wiecznie.
Za każdym razem gdy śmiem ronić łzy.
Drżącymi rękoma znajduje miejsce bez opuchlizny na ciele.
Robaki.. Znowu wyłaniają się z mroku.
Towarzysze mojej niedoli.
Dziękuję, że mogę posmakować po raz kolejny..
Wchodzą mi do uszu i ust. Rozpaczliwie próbuję złapać oddech, ale nie wychodzi mi to.
Wstrzykuję.
To oczekiwanie.. Jedyne co może mnie zabić.
Biorę wdech i duszę się powietrzem.
Jakie to uczucie.. umierać?
I czym właściwie umieranie jest?
Ta myśl.. A może tylko jej przebłysk..
Ostatnia przed tym jak czuję przepływającą przeze mnie falę ekstazy.
Nie ma już ciemności. Nie widzę pustki.
Kolory.. Światło.. Radość..
To życie czy śmierć?
Chyba nie muszę wiedzieć, póki trwa.
Mam radość.
Moje ciało chyba się porusza. Sama nie wiem.
Nie muszę.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

Kap. Kap. Kap.
Pada deszcz.
Kap. Kap. Kap.
Czy to tylko sen?
Kap. Kap. Kap.
Psychodeliczny grymas.
Kap. Kap. Kap.
Nie mogę się ruszyć.
Kap. Kap.
Czy to ciało..?
Czy tylko dusza?
Kap. Kap. Kap.
PRZESTAŃ.
Kap. Kap. Kap. Kap.
Ciszej..
Kap..
Błagam..
Kap. Kap. Kap.
Czy to tortury..?
Słyszę was.

Kapiące łzy.
Nie czuje.
Tylko słyszę.
I szloch.
Kap. Kap. Kap.
Kto z Was płacze?
Kap. Kap. Kap.
Nie czuje ciała.
Kap. Kap. Kap.
Doskwiera mi nuda.
Kap. Kap. Kap.
Boli..
.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

Otwieram powoli powieki. Moje ciało jest zesztywniałe. Mam w nie wpięte wenflony. Takie obce.. Inne..
Czuje czyjąś obecność, ale światło oślepia mnie. Poruszam palcami i paraliżuje mnie ból.
Jest inaczej.
Czegoś mi brak..
Nie ma głodu.
Nie ma narkotyku.
Mój umysł jest tak jasny.. Przerażające.
Gdzie jestem..? -chce zapytać.
Z mojego gardła wyrywa się tylko charkot.
Słyszę jak ten ktoś krzyczy.
Woła kogoś.
Nie rozróżniam dźwięków.
Tak bardzo chce mi się spać.
Duszno mi. Boli..
Chyba krzyczę.
To boli tak bardzo..

Nie mogę znowu usnąć.
Uparcie trzymam otwarte powieki, choć przez to ból natęża się.
Boje się zasnąć.
Tam jest samotność. Nuda. Agonia. Ból. Demon.
Ktoś dobiega do mnie.
Zadaje pytania, których nie jestem w stanie zrozumieć.
Tylko patrzę, nie widząc.
I odpływam z tego świata.
Nie wiedząc czy był jawą, czy może tylko snem.
.
.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

Jestem w pełni świadoma. Oddycham powietrzem. Nazywają mnie cudem.
Poruszam ręką. Ciałem.
Obcym ciałem, „wyzwolonym" od narkotyku. Ponoć przez nie jadłam i mój organizm był na granicy wygłodzenia.
Podobno przez nie przez trzy lata byłam w śpiączce. Podobno mogłam umrzeć.
Dlaczego nie umarłam?
Nie wiem.
Może ten z góry chciał ze mnie zakpić. Nie żebym wierzyła, że w ogóle istnieje.
Dla mnie wyglądało to trochę inaczej.

Byłam wygłodzona, bo nie chciałam jeść.
Ale to zaczęło się wcześniej.
Wcześniej niż morfina.
O wiele wcześniej był głód.
Głód pieniędzy, wyjścia z nędzy, radości.. Głód miłości.
Miałam przyjaciół.
Miałam nawet chłopaka.
Kochałam ich.
Troszkę tylko cierpiałam, bo nienawidziłam siebie, swojej płci, wyglądu, zainteresowań i strachu.
Tylko troszkę chciałam się zmienić, żeby być jak chłopiec.
Tylko troszkę schudnąć, by nie musieć patrzeć na znienawidzone biodra i piersi.
Tylko ściąć włosy i więcej nie patrzeć na sukienki.
Tylko zrobić miliardy blizn na biodrach. Na piersiach. Jako naznaczenie znienawidzonego ciała.
Właściwie nie wiedziałam kim jestem.
Właściwie nie miałam pojęcia kim chce być.
Właściwie byłam bardzo samotna.
Nawet nie umiałam przyznać się do swojej orientacji.
Nie umiałam zaakceptować siebie takiej, jaką jestem. Swoich włosów, wzrostu, wagi, owady wzroku i serca.

Swoich blizn.
Kiedyś karałam się w bardzo ciekawy sposób. Pokazując swe ciało.
Jak zwykła dziwka, którymi gardziłam.
Darmowa dziwka, którą może mieć każdy.
I mimo tego wszystkiego znalazłam ludzi, którzy interesowali się mną.
Co było źle?
Moje kompleksy wyniszczały mnie psychicznie. Ja robiłam to psychicznie.
Bo zawsze byłam sama.
Bo inni mieli dość tego, że robię sceny.

Znalazłam nową przyjaciółkę- morfinę.
Bo przy niej czułam się kochana.
A teraz stoję w moim pustym pokoju i widzę jak wiele straciłam.
Lekarze uznali mnie za zdrową.
Tylko, że to zostało.
Wszystko, co do joty.

A on czekał.
Mój cudny, anielski chłopiec.
Czekał aż wyzdrowieje.
Powiedział mi to.
I chciał by było jak dawniej.
Powiedziałam mu.
O wszystkim.
I mimo to chciał zostać. Jednak.. Nie umiem tak.
Żyć. Kochać. Pragnąć.
Narkotyk ponoć wytworzył w moim mózgu nieodwracalne zmiany.
Choroba jest więc częścią mnie. Częścią, którą nie chciałam niszczyć jego życia.
Przyniósł mi dwadzieścia czarnych orchidei i dziesięć niebieskich róż.
Przyniósł mi je i przytulił mocno.
Powiedział, że już jest przy mnie, że przeprasza. Powiedział, że będzie dobrze a ja wtuliłam się w niego i pomyślałam, że właściwie jedynym czego teraz chce jest umrzeć przy jego boku.
Umrzeć z samotności.

_______________________________________________________________

Twór rozczarowania i smutku. Trochę wściekłości. Przepraszam za błędy, nie mam ochoty sprawdzać. 

Just NumberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz