Ten rozdział dedykuję każdemu, kto czeka na kolejne części powieści z niecierpliwością! Dziękuję wam za wsparcie 🩷
Miłego czytania!
____________________________________________________________
POV: Natasha
- Boże święty - jęknął Char, kiedy oglądaliśmy kolejne mieszkanie z kolei.
Przy każdym poprzednim Charowi coś nie pasowało i nie pozwalał mi go kupić.
A to zasłony nie pasowały do reszty wystroju, a to poduszki były zbyt kolorowe, tamto też nie, bo za drogie, a inne było nisko osadzone.
Żadne z tych mieszkań nie było złe, a ja uważałam, że Chary trochę narzeka. To było tylko mieszkanie w dodatku nie jego, a on ciągle wypluwał z siebie nowe, drwiące komentarze.
- Co ci znowu nie pasuje? - burknęłam, rozglądając się po nowoczesnym mieszkaniu. Te było wyjątkowo fajne. Miało swój klimat i mimo wielu unowocześnieniom nie było urządzone super nowocześnie. Było przytulne. Długie firany pasowały do stonowanych kolorów poduszek, było na najwyższym piętrze i nie było wcale takie drogie. Miało dwa pokoje, więc mogłam się tu spokojnie sama rozgościć. Podobało mi się.
- Jaka jest cena tego mieszkania? - zapytał asystentkę, która oprowadzała nas po mieszkaniu.
- Na wynajem będzie to trzydzieści tysięcy dolarów na miesiąc, plus rachunki, a na kupno półtora miliona bez umeblowania - odpowiedziała miło młoda kobieta, lekko się uśmiechając.
Rudowłosa była nadzwyczaj miła. Jak na rudą kobietę.
- A z umeblowaniem? - spytałam, nie zważając na jęki brata.
- Dwa miliony dolarów.
- Nie ma mowy - zaprotestował od razu Char.
Uśmiechnęłam się delikatnie do kobiety.
- Czy mogłabym już dzisiaj podpisać umowę? Jestem zdecydowana.
- Jeśli jest pani pewna, to przejdziemy do części kuchennej, żeby wszystko omówić - kobieta skinęła głową i pokazała ręką w stronę kuchni.
Już chciałam iść w tamtą stronę, ale Chary chwycił mnie nagle za rękę. Posłałam w stronę kobiety przepraszające spojrzenie, co ona chyba zrozumiała, bo przeszła do innego pokoju.
- Tak, Jordan?
Zmarszczył brwi, patrząc na mnie podejrzliwie. - Jesteś zła - stwierdził, brzmiał na lekko urażonego.
- Nie jestem - zaprzeczyłam spokojnie, wyrywając rękę z jego uścisku. - Ale mam dość twoich nie miłych komentarzy. Sama kupuję sobie mieszkanie i ja będę tu mieszkać. Nie ty. Zrozum to w końcu.
- To za drogie, a my nie mamy tyle kasy. - Nie słyszałeś gdy mówiłam, że nie masz nic na mnie już wykładać? Czy mam powiedzieć po innym języku, żebyś zrozumiał?
Zacisnął zły zęby.
- Rób jak uważasz. Tylko nie proś mnie potem o kasę, jak nagle się okaże, że nie masz z czego płacić czynszu - warknął i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Hasta la vista, bracie baranie.
Asystentka wyszła z pokoju, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Proszę wybaczyć - zaczęłam, myśląc, że należy jej się jakieś wytłumaczenie. - Mój brat jest nieco nerwowy.
- Niech pani nie przeprasza. Sama łatwo się denerwuję - zaśmiała się lekko. - Nadal chciałaby pani podpisać umowę, czy woli to pani przegadać z bratem?
Nie miałam zamiaru prosić go o zgodę. Byłam już dorosła. Niestety.
- Zrobimy to zaraz.
Półgodziny później schodziłam po schodach tanecznym krokiem, obracając w dłoniach klucze do MOJEGO mieszkania. Miałam swoje mieszkanie, które mi się podobało i byłam z niego niesamowicie dumna. Już od jutra mogłam się do niego wprowadzać i byłam tym tak podekscytowana, jakbym co najmniej wygrała na loterii miliony.
Wyszłam na dwór, rozglądając się wokół. To tutaj będę mieszkać. Bogate osiedle nad samym oceanem z widokiem na wodę i całe miasto. Zadbane, czyste, zielone, ze skateparkiem i placem zabaw obok.
Było blisko do uczelni, do której chciałam iść, do klubu, w którym trenowałam i nawet mój ulubiony market stał na osiedlu. Żyć nie umierać.
W pewnej chwili mój telefon zaczął wibrować, więc wyciągnęłam go z kieszeni spodni, idąc w stronę szpitala, gdzie pracował Zack i Alex.
- Halo?
- Wiesz, gdzie wyjechał Alex? - zaczęła June. Brzmiała na dość wystraszoną, a w tle jej głosu było słychać jakieś rozmowy.
- Nie? - odpowiedziałam, nie bardzo rozumiejąc sytuację.
- Coś się stało? - Nie, nie - zaczęła, pociągając nosem. - Po prostu... miał przyjść na premierę mojego filmu... a teraz nie odbiera ii....
- Hej, hej, spokojnie, Junie - powiedziałam uspokajająco. - Pewnie zjawi się na ostatnią chwilę, przecież wiesz jaki jest Alex.
- Nie, Nasha - przerwała mi niemal płaczliwie. - Dostałam jedyny bilet na ten głupi film, bo zbyt długo zwlekałam i dałam go Xanowi, a on obiecał, że będzie na przed czasem. I nie ma go nawet na czas.
- Nie mazgaj się, Walker. Idź i błyszcz na swojej premierze, a nie myślisz o tym, czy Alexy zdąży. Jeśli nie, no to jego strata - rzuciłam, starając się nie brzmieć podejrzanie.
Nie potrafiłam nie martwić się o bruneta.
- Posyp się brokatem, to przyćmisz nawet słońce.
- Dzięki, Black. Ty to umiesz podnieść na duchu - zaśmiała się przez łzy.
- Po to tu jestem, nie? - uśmiechnęłam się pod nosem.
- A spróbujesz do niego zadzwonić? - poprosiła mnie jeszcze, po czym zamieniła z kimś kilka słów, których nie rozumiałam. - Idę błyszczeć, słoneczko. Buziaki!
Nie dając mi szansy na odpowiedź, rozłączyła się. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, ciesząc się ze szczęścia June, nawet jeśli odbywało się bez pomocy Alexa.
Nie wiem co ich łączyło, nie pytałam, a oni nigdy nie mówili, ale byłam pewna, że to coś poważniejszego niż sami chcieli przed sobą przyznać. Próbowałam dodzwonić się do Lutchera, ale ciągle włączała się poczta głosowa. Zaczęłam się poważnie martwić, bo Alex był zawsze pierwszy do rozmowy, nie ważne jakiej. Nie był na zmianie w pracy, tego byłam pewna, ale jeśli nie tam, to gdzie mógł być?
CZYTASZ
Gained Friends
RomanceSan Francisco w stanie Kalifornia niezbyt różniło się od innych miast. Ładne widoki i czarujące klify, na których organizowano największe imprezy. To właśnie je wyróżniało - wyścigi, bogate kasyna i kolorowe kluby. Kiedy do miasta wraca znany każde...