Rozdział XIV

27 17 21
                                    

Piosenki do rozdziału: Alibi, Sevedaliza i Break my heart, Dua Lipa

Miłego czytania!

_______________________________________________________


Pamiętałam ten akcent, tą charakterystyczną chrypkę w głosie.

- Niespodzianka - przewróciłam oczami, widząc jak robi mi się przed nimi ciemno.

Nie mogłam uwierzyć, że właśnie stoję przed ojcem. Tym samym, który cztery lata temu, powiedział, że już nie chce mnie znać. Tym samym, który powiedział mi, że nie może mnie już kochać i oddał do domu dziecka. Tym samym, który po śmierci mamy stał się potworem.

Teraz wyglądał o wiele lepiej niż wtedy. Jego skóra była świeża, a na ciemnych policzkach miał delikatny zarost. Jego lekko kręcone ciemne włosy były zaczesane do tyłu, a garnitur z pewnością szyty na miarę.

Pieprzony Vincent Black.

- Uszczypliwa się zrobiłaś, Korechko - uśmiechnął się lekko. - Tak właśnie cię szukałem, wiesz? Dobrze się ukrywałaś, kochanie.

- Zabrzmiało to prawie jak komplement.

Rzuciłam szybkie spojrzenie blondynowi, który stał z boku, marszcząc lekko brwi, ale nie odzywał się, za co byłam mu wdzięczna. Nie mogłam u wyjaśnić co tu się działo, bo sama nie wiedziałam.

- I pewnie w jakimś stopniu nim jest - ojciec pokiwał głową. - Mam naprawdę dobrych agentów, a ty im cały czas im umykałaś. Podziwiam cię. Dobrze cię wychowaliśmy.

- My? - prychnęłam. - Ciebie nie było.

- I chciałbym to nadrobić - skinął delikatnie głową z szacunkiem.

- Nie uważasz, że jest trochę za późno, papochka? - szydziłam z niego nazywając go tatą, oczywiście, że tak.

 Miałam do niego żal i już nawet nie przejmowałam się, że mamy świadka tej rozmowy. 

- Było już za późno, gdy zostawiłeś mnie w domu dziecka, wiesz?

Widziałam jak zacisnął szczękę, a w jego oczach miga irytacja.

- Znayesh', ya etogo ne khotel. Dlya tebya tak bylo luchshe - niemal wysyczał, ale nadal pamiętał, że jest w miejscu publicznym.

.- Oczywiście - uśmiechnęłam się z drwiną.

- Proszę wybaczyć, że wtrącam się w rozmowę, ale razem z Nashą naprawdę się spieszymy - wtrącił się Zack, stojąc zaraz obok mnie.

Chwycił moją rękę, a jego ciepłe palce splotły się z moimi. Nie spojrzałam na niego pytająco, ani nawet nie zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na Vincenta, który z zaskoczeniem przeniósł szare tęczówki na nasze splecione ręce

. Musieliśmy wyglądać razem naprawdę dziwnie - ja,  ciemną skórą i z ciemnymi włosami i jasnymi oczami i on, blady jak trup, z jasnymi włosami i ciemnymi oczami.

- Pięknie razem wyglądacie - powiedział mężczyzna, wymuszając uśmiech. - Przyjedźcie jutro na obiad. Poznasz swojego brata i omówimy kilka spraw.

- Chyba podziękujemy - sprzeciwił się Zack, nim nawet zdążyłam się odezwać.

- Ależ nalegam, panie Olivers - Vincent podał nam wizytówkę, na której widniał jego numer telefonu i adres zamieszkania. - Nie przyjmuję odmowy. Tylko ten jeden raz, potem możecie mnie nienawidzić, jak bardzo będziecie chcieli.

Skinęłam głową

.- Zastanowimy się - powiedziałam dla świętego spokoju.

- Świetnie - uśmiechnął się. Tym razem szczerze.

Gained FriendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz