Rozdział XX

26 12 5
                                    

Miłego czytania! 

__________________________________________________

POV: Zack

Podbiegłem do krawędzi dachu, ale nim zdążyłem się zatrzymać, Diego zrobił to samo co ta wariatka. Oddychając szybko, spojrzałem w dół. Spodziewałem się zobaczyć dwie krwawe miazgi jakieś dwadzieścia metrów pod sobą, a nie uśmiechniętą dziewczynę i siedzącego obok owczarka niemieckiego.

Odetchnąłem głęboko, przymykając oczy. Ja, kurwa, pierdolę tą wariatkę i psiego półmózga. Koło budynku na którym stałem, był nieco mniejszy budynek, jakiś niewielki domek z płaskim dachem.

- Idziesz czy nie!? - zawołała Natasha.

Rozejrzałem się wokół, próbując się uspokoić. Na przeciwko nas znajdowała się galeria, do której mieliśmy się włamać. Nikogo nie było wokół, wszystkie światła były wyłączone, a jedyne co oświetlało duży budynek były kolorowe lampeczki.

To też było zwariowane. Tak, może i nigdy nie żyłem przepisowo. Byłem płatnym zabójcą, zabijałem, ale jako nastolatek kradłem dla zabawy. Lubiłem adrenalinę, z czasem nawet się od niej uzależniłem, więc wybrałem taki a nie inny styl życia. Łamałem każdy możliwy przepis drogowy, bawiłem się w Boga i okradałem sklepy. Ale nawet przez myśl nie przeszłoby mi, aby włamać się do jednego z najpopularniejszych galerii sztuki w San Francisco, aby podmienić jakiś drogi obraz. To wydawało się w chuja niebezpieczne.

Ale potem przypomniałem sobie, że jednak jestem zabójcą i współpracuję z zawodowym złodziejem, więc nieco się uspokoiłem.

Po ciężkim westchnięciu, zeskoczyłem na niższy dach. Wylądowałem na kolanach, bo źle obliczyłem odległość. Jęknąłem z bólu, który rozszedł się po całym moim ciele. Diego niemal od razu do mnie podleciał, sprawdzając chyba czy wszystko w porządku. Przynajmniej taką miałem nadzieję, nie zniósłbym myśli, że śmieje się ze mnie nawet mój najwierniejszy druh.

- Nic ci nie jest? - spytała Natasha, podchodząc do mnie.

Widać było, że powstrzymuje śmiech, ale mimo to podała mi rękę. Podniosłem się bez jej pomocy, otrzepując dresy i bluzę z kurzu. Nie spojrzałem na dziewczynę, ale słyszałem jej cichy śmiech.

- Już się, kurwa, pośmiałaś? - zapytałem, posyłając jej oburzone spojrzenie.

- Tak, tak - mruknęła, ledwo opanowując śmiech. - Idziemy dalej, tylko uważaj na kolana.

- Przecież to nie było specjalne, do chuja - burknąłem, idąc za nią.

- Też mówię, gapo.

Przewróciłem oczami. Chciało mi się śmiać.

Chciało mi pić. Wódy na przykład.

Zeskoczyliśmy po jakiś kolejnych dwóch dachach, pierwszy z nich był niewielkim kioskiem, a drugi psią budą. Diego przechodząc obok jakiegoś małego szczura nawet na niego nie spojrzał, a pies ujadał na nas, jakbyśmy co najmniej kogoś zabili. Nie żebyśmy zabijali czy coś.

- Tak w ogóle jaki jest plan? - zapytałem, idąc za Natashą jakąś uliczką. - I czemu się wracamy? Przyszliśmy przed chwilą stamtąd. No, Nashka, no. Powiedz coś.

- Zamknij się w końcu - fuknęła, ostrożnie rozglądając się wokół.

Założyłem ręce na piersi, zatrzymując się na środku drogi. I tak nie musiałem iść wiele dalej, bo pięćdziesiąt metrów dalej była ściana bez żadnej drabiny czy schodów pożarowych.

Obserwowałem dziewczynę, jak bezszelestnie buszowała gdzieś na końcu ciemnej uliczki. Tak szczerze to wcale jej nie widziałem, tylko jej zielone trampki, bo było tak ciemno. Jednak Natasha chyba widziała więcej niż ja, bo po chwili wyprostowała się, trzymając w rękach czarną torbę, zapewne z podrobioną wersją obrazu. Obróciła się do mnie z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Nie rób nic głupiego, Olivers, bo wpadniemy do pudła, a życie mi jeszcze miłe - ostrzegła, unosząc lekko brodę, aby spojrzeć mi w oczy.

- Tak jest, kapitanie - przewróciłem oczami. - Mówisz to tak, jakbym był jakiś... jakiś niedorozwinięty. To jaśniejsze od Słońca, że nie chcę trafić do więzienia.

Wzruszyła beztrosko ramionami, idąc w stronę galerii sztuki.

- Masz jakieś rękawiczki? - spytała, wkładając już swoje, tak samo czarne jak jej dusza.

- Nie.

A skąd miałem mieć coś takiego w kieszeniach? Był początek lata, normalni ludzie chowali w kieszeniach okulary i pieniądze na lody, już nie wspominając o tym, że byliśmy w jebanej Kalifornii, tu zawsze było ciepło.

- To masz - rzuciła mi drugi komplet rękawiczek, które chyba wyciągnęła z torby.

Spojrzałem na nie dość scepcetycznie, bo mimo późnej pory, nadal było ciepło. Mimo wątpliwości włożyłem czarne rękawiczki na dłonie, postanawiając zaufać dziewczynie.

- Okej. Plan jest taki - zaczęła przystając zaraz przy samym murze, który okalał budynek galerii. - Ja wchodzę do środka, a ty wspinasz się na dach. Podam ci obraz, a ty pójdziesz z nim w stronę naszego osiedla, spoko? Dogonię cię gdzieś w połowie.

- Ten plan jest pełen dziur - zauważyłem niechętnie.

- Zapełni go improwizacja - poruszyła brwiami. - Nie, słuchaj. Podam ci obraz przy wschodnim skrzydle przy szklanej klapie. Najlepiej jak zejdziesz i wejdziesz po wschodniej stronie, bo tam nie ma w ogóle okien. Może być dachami, może być normalnie drogą, bo pamiętam o wilku, ale w stronę naszego osiedla. Bylebyś nie wchodził na samo osiedle, tylko poczekał takie kilkaset metrów, jeśli cię nie dogonię. Pójdziemy w stronę klubów, rozdzielimy się, ty pójdziesz sobie spać, ja odbiorę kasę i każdy będzie szczęśliwy, tak?

Uniosłem rękę jak do odpowiedzi.

- Dajesz, blondi.

Zgromiłem ją spojrzeniem.

- Jestem głodny - powiedziałem całkowicie szczerze.

Natasha uniosła brwi z politowaniem i niedowierzaniem.

- Powaga? Możemy potem iść coś zjeść - powiedziała, kapitulując.

- Czemu nie teraz? - spojrzałem na nią błagalnie.

- Bo... bo nie - powiedziała stanowczo, na co parsknąłem śmiechem. - Ochroniarze zaraz się kapną, że kamery są zhakowane, to po pierwsze. Po drugie, jak ty w ogóle wyobrażasz sobie chodzić po mieście z podróbką obrazu wartym kilka milionów!?

Pokiwałem głową w zrozumieniu.

- Już wiem skąd masz tyle kasy - stwierdziłem, udając, że dopiero na to wpadłem.

- Głupi jesteś, kretynie.

- Nie wyzywaj mnie.

- To wypad na dach.

Gained FriendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz