27,5. Rozdział Bez tytułu

63 3 2
                                    

Chase


       -  Bo tylko ty możesz dawać mi róże.

      Moje serce na chwilę się zatrzymało. Nie wiem co w tedy myślałem lecz na pewno były to dobre myśli, ponieważ zostałem doceniony, przez kobietę nie idealną a wspaniałą, dla której mógł bym nawet rozwalić świat. 

      - Załatwiłam cię twoją własna bronią, a teraz muszę iść do domu. Nar... 

      - Co ty tu robiłaś ? - zapytałem przerywając jej. 

      - Jak już wcześniej mówiłam... byłam w bibliotece i... 

      - Po co ci broń i czerwone soczewki na oczy ?

      Dziewczyna nie odpowiedziała a ja się wkurzyłem. Dlaczego nie chciała mi powiedzieć ?

      - Po co ci do cholery broń ?!

      - Jest całkowicie bezpieczna. - zapewniła - To jest zabawkowy pistolet. Ja i Aiden kupiliśmy sobie je na piętnastkę, by straszyć ludzi. Wiem nie jest to rozsądne, noszenie czegoś takiego w torebce... 

      - Czekaj czekaj... - przerwałem jej - Przecież tą "zabawkę" miałaś w kieszeni. 

      - A... Pomyliłam się. 

      Podniosłem jedną brew, patrząc na "sztuczny" pistolet który nadal celowała w moją stronę. Ręce samoistnie mi opadły. Nie chciałem by opadły.

      - Chase - schowała spluwę do torebki - Teraz jest czas żebyśmy wrócili do domów, - pokazała kciukami za siebie - bo zara mnie gliny złapią i z życia nici. Więc... nara. - radośnie podkreśliła ostatnie słowo, po czym zaczęła biec w stronę drogi.

      Po kilku chwilach, stanęła w miejscu a ja z szeroko otwartymi oczami patrzyłem na jej odwracającą się w moją stronę sylwetkę.

       - Przepraszam. 

      - Za co ? - zapytałem. 

      - Za to że niszczę ci życie. - odparła z wyczuwalnym smutkiem po czym obeszła mnie wielkim okręgiem i schyliła się, by wziąć moją deskorolkę. - Pożyczę deskę. Jutro oddam ! - powiedziała po czym odjechała w stronę swojego domu. 

Emilie

     Siedziałam na kanapie wpatrzona w sufit. Opierałam głowę zagłówku, który w tedy wydawał się twardy jak kamień. 

      Kamień który był w moim sercu. 

      Męczyły mnie myśli jakich nigdy nie miałam. Były natarczywe i pragnęły mojej uwagi. W głowie wszystkie szare komórki zaczynały się kłócić, a niektóre nawet bić. Chciałam się z tego wyrwać lecz było to za trudne, na moją ówczesną kondycję emocjonalną. Jak można się domyślić nie byłą ona za dobra. 

      Westchnęłam z wielkim strapieniem, patrząc się na białą jak śnieg marmurową ścianę. Przypomniały mi się w tedy najszczęśliwsze momenty z moimi przyjaciółmi. Najśmieszniejszym z nich było to jak Aiden próbował tańczyć z moim wcześniejszym kotem przytulając, czy jakiś inny taniec. Wyglądało to bardzo, ale to bardzo dziwnie, kiedy kot próbował się uwolnić z objęć  chłopaka, bijąc go tylnymi nóżkami po brzuchu.  

      Przez nagły napływ wielu emocji, gorzkie łzy zaczęły powoli wylewać się z moich oczu. Chciałam zahamować ten płacz lecz nie mogłam. Nie wiem czy to było niepotrafienie czy coś innego... 

      Wstałam, po czym wolnymi, małymi kroczkami, stanęłam przed lustrem. Zaczęłam mówić do lustra, te same słowa które zazwyczaj mówią do siebie nastolatki. Czułam się winna ale nie chciałam niszczyć Chase'owi życia. A nie jednak poprawa. Właśnie w tedy niszczyłam mu życie a nie chciałam złamać mu serca... ech... to tak skomplikowane że nie potrafię tego wytłumaczyć.  Ale dla czego wierzyłam temu głupiemu Scot'owi ? Przecież on miał już kilkanaście dziewczyn do których nigdy nic nie czół. Po prostu rozkochał je w sobie a potem porzucał, rozwalając in psychikę. Jak dobrze mi wiadomo on nigdy się nie zakochał. No udawał, ale nigdy tak prawdziwie tego nie przeżył. Chyba.  

Znajomi z kosza i sprawa potrójnego pobicia 1tomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz