Rozdział 14

2.5K 729 126
                                    

Logan

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Logan

Nienawidziłem w sobie tego poczucia odpowiedzialności za innych. Nie chciałem już tego robić. Nie chciałem się o nikogo troszczyć, bo choć kiedyś robiłem to słusznie i byłem obrońcą tych, którzy nie potrafili chronić się samodzielnie, wiedziałem, ile mnie to kosztowało. Zdawałem sobie sprawę, że zniszczyłem tym siebie. Poświęciłem swoją duszę, pozwoliłem rozerwać ją na strzępy, zniszczyć moje ciało... Dla innych.

Chodziłem po domu i nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Do Joslyn dzwoniłem już kilka razy, żeby dowiedzieć się, jak się czuje i czy wszystko w porządku. W końcu zapytała, czy przypadkiem się nie rozchorowałem, bo tylu telefonów nie wykonałem do niej w ciągu kilku miesięcy. Nie chciałem przyznać, że robiłem to tylko po to, by nie wyruszyć z domu i nie stanąć przed drzwiami Aradii.

Co prawda byłem tam kilka razy w ostatnich dniach, ale ona nie była tego świadoma, bo spała i nie kojarzyła, co się wokół niej dzieje. Czułem się jak jakiś chory psychopata, prześladowca, który stawał w nocy nad śpiącą kobietą i ją obserwował. A ja po prostu upewniałem się, czy wszystko z nią w porządku.

Klucze wziąłem z jej kuchni, a teraz nie wiedziałem, jak mam je zwrócić, żeby się nie zorientowała. Byłem naprawdę nienormalny... Co ja w ogóle miałem w tej durnej głowie?! Co mnie w ogóle napadło?!

Tego ranka omal nie zostałem przyłapany, ponieważ akurat kiedy zmierzałem do jej mieszkania z zakupami, zauważyłem, że wchodził do niej Denver. Nie podobało mi się, że kręcił się w jej pobliżu i chciałem wierzyć, że to była tylko wizyta lekarska.

Udawałem wówczas, że zakupy są dla mnie i go zagadnąłem. Próbowałem zbadać grunt, dowiedzieć się czegoś konkretnego, ale nie był zbyt rozmowny. Nie omieszkałem jednak wygarnąć mu tego, że tuż po jego niedzielnej wizycie, stan Ari się pogorszył do tego stopnia, że trzeba było wzywać pogotowie. Nie przyznałem się jednak, że to ja za tym stałem. Nie chciałem, żeby w miasteczku plotkowano na mój temat. Wystarczająco długo byłem na językach wszystkich, kiedy wróciłem po długiej nieobecności.

Siedziałem w aucie jak kretyn i czekałem aż wyjdzie. Nie miałem jednak odwagi stanąć twarzą w twarz z Aradią i zostawiłem jej zakupy przed drzwiami. Gdybym miał pewność, że śpi, wszedłbym do środka... Byłem tchórzem, nie potrafiłem pokazać, że chcę się o kogoś zatroszczyć, bo nie chciałem tej przytłaczającej wdzięczności. Nie potrafiłem jej przyjmować.

A może ta mała wcale by jej nie czuła. Wręcz przeciwnie, mogłaby wyskoczyć z pretensjami, że zjawiam się w jej progu, ingeruję w jej życie. Przecież miała prawo nie chcieć pomocy. Zwłaszcza od kogoś takiego jak ja...

Winą za moje rozchwianie obarczałem starego Coltera. To on popchnął mnie do tego, żebym poszedł do jej mieszkania, a cholerny zawór wcale nie wymagał naprawy. Oszukał mnie i podstępem tam zwabił. Gdybym nie poszedł, nie wiedziałbym, że coś się z nią dzieje i byłbym spokojniejszy. Z drugiej zaś strony, gdyby mnie tam akurat nie było, mogłaby skończyć znacznie gorzej. Cholera... Umarłaby...

End Of The Road Zostanie Wydana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz