Rozdział 20

2.2K 768 176
                                    

Logan

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Logan

Kręciłem głową z niedowierzaniem i co jakiś czas zerkałem na śpiącą w fotelu pasażera dziewczynę. Nafaszerowali ją lekami przeciwbólowymi, kiedy wybiła sobie nadgarstek, uderzając tego idiotę, i najprawdopodobniej one podziałały na nią usypiająco.

Stary Colter jechał za nami, jakby musiał mieć pod kontrolą to, czy na pewno odwiozę ją w całości do domu. Byłem szczerze zaskoczony, kiedy Ari powiedziała mu, że chce jechać ze mną. Zaskoczony i zadowolony.
Kiedy wyszliśmy ze szpitala, na zewnątrz szalała ulewa, która zbierała się od samego rana.

Nagle poruszyła się gwałtownie i odwróciła w moją stronę. Jej głowa opadła na moje ramię, a ręka, której nadgarstek miała unieruchomiony przez specjalną ortezę, spoczęła na moim udzie. Sapnęła ciężko, a ja w pierwszym odruchu chciałem ją odepchnąć. Zacisnąłem mocniej palce na kierownicy i pozwoliłem jej na to, żeby się na mnie opierała, bo mimo wszystko czułem, że dotyk tej istoty nie będzie prowadził do bólu.

Po chwili się wzdrygnęła i wyprostowała energicznie, jęcząc przy tym cicho. Spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem i zamrugała.

– Przepraszam – bąknęła i się odsunęła pod same drzwi.

– Nic się nie stało – wydusiłem. – Wyspałaś się? Boli? – Wskazałem na jej rękę.

– Czuję, jakbym była naćpana, ale dzięki temu nie boli – wymamrotała i spuściła wzrok.

– Myślałem, że jesteś tylko mocna w gębie, ale okazuje się, że jesteś też agresywna – zaśmiałem się. – Silna z ciebie kobieta – dodałem z uznaniem.

– Agresywna? I mówisz mi to ty? Napuchnięty nos już miał i nie sądzę, że zderzył się z drzwiami. Zresztą sam przyznałeś, że...

– Owszem – przerwałem jej. – Ale ja jestem facetem. Rzadko to robię, ale jeśli nie idzie czegoś załatwić słowami, ostatnim argumentem jest moja pięść. Ty tak naprawdę powiedziałaś niewiele, a rzuciłaś się na niego jak lwica.

– Obraził nas – burknęła. – Należało się mu.

– Nie twierdzę, że nie, ale... – urwałem i wyciągnąłem do niej rękę.

Widziałem jej zawahanie. Spojrzała mi w oczy i przełknęła ciężko ślinę, jakby teraz ona bała się dotyku. W końcu wysunęła lewą rękę, na co pokręciłem głową. Zrozumiała, że chciałem, by podała mi tę, która teraz była usztywniona. Ująłem ją delikatnie i znów posłałem jej przelotne spojrzenie.

– Teraz niepotrzebnie cierpisz – dodałem w końcu i kciukiem pogładziłem sztywny materiał. – Chyba już dość szpitala, chorób, kontuzji i... Lekarzy – dokończyłem z niezadowoleniem i puściłem jej rękę.

– Ten lekarz martwi mnie najbardziej – wydusiła. – Nie wydawał się aż takim dupkiem.

– Nie znasz go, ptaszynko – mruknąłem. – Nikogo tu nie znasz.

End Of The Road Zostanie Wydana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz