Rozdział 7

103 14 3
                                    

Wzięłam szybki prysznic, po czym zbiegłam na dół. Tam już czekała Kaja ze śniadaniem.

-Wiesz, że cię uwielbiam?- Cmoknęłam ją w policzek i usiadłyśmy do stołu. Zajadałam pierwszą kanapkę, kiedy do mojego nosa doleciał boski zapach. Kawa. Zerwałam się po kubki, dzbanek oraz cukier.- Teraz uwielbiam cię bardziej- wyszczerzyłam się, wracając do stołu. Nadal się nie odzywała. Dziwne.- Coś się stało?

-Ty mi powiedz.- Wyprostowałam się zdziwiona tonem jej głosu.

-O co ci, do diabła, chodzi?

-O co? Poszłaś wczoraj zrobić rozeznanie w terenie, a pobiłaś radnego. Potem dałaś mu swoją krew! Przyniósł cię do domu nieprzytomną!

-Przecież nic się nie stało, a co do krwi to poraniłam go i musiałam pomóc.

-Mógł zrobić ci krzywdę,mógł...

-Nie mógł! - Przerwałam stanowczym głosem. Patrzyła osłupiała.- Wiedziałam, iż tego nie zrobi. Gdybym nie była pewna, czekałabym, aż sam się uleczy. Zajęłoby to więcej czasu, ale mówi się trudno.

-Wiesz jak to niebezpieczne? Zdajesz sobie z tego sprawę? Ile to znaczy w naszym świecie?

-Tak, ale gdybym jeszcze raz miała wybór, postąpiłabym dokładnie tak samo.- Westchnęła z rezygnacją.- Zaufałam mu i nie zawiódł. To już drugi raz.

-Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Po prostu się martwię.- Podeszłam i przytuliłam ją. Poczułam wilgoć na ramieniu. Kaja płakała. Odsunęłam się lekko i otarłam jej łzy z policzków. Odwzajemniła mój uśmiech. W tym momencie do kuchni wszedł Kastor.

-Dzień dobry, miłe panie- szczerzył się nie ukazując kłów. Znieruchomiał na nasz widok.- Coś się stało?

-Nie, wszystko w porządku. Napijesz się kawy?- Uzyskałam twierdzącą odpowiedź, więc wręczyłam mu kubek. Był ubrany w to samo co wczoraj: adidasy, jeansy, czarną koszulkę i bluzę z kapturem. Te dwie ostatnie części garderoby miały dziury na plecach i można na nich dostrzec krew. Moją i jego.

-Muszę lecieć na autobus. Nie spóźnij się- upomniała przed wyjściem.

-Zostawiła nas samych?- mruknął z szelmowskim uśmieszkiem. Wyglądem bardzo przypominał typowego, niegrzecznego chłopca. Umięśniony, przystojny...i te oczy! Tak samo czarne jak czupryna. Chyba brał prysznic, bo miał wilgotne włosy. Otrząsnęłam się z tych rozmyślań i popatrzyłam na niego z ciekawością.

-A jeśli tak?- Podeszłam o krok.

-No cóż...mógłbym...- zbliżył się z błyskiem w oczach.

-Oh! Naprawdę? Byłabym wdzięczna.- Spoglądał zdezorientowany.

-W co się wkopałem- zapytał ostrożnie.

-Posprzątasz po śniadaniu, a ja spakuję się do szkoły.- Musiałam się uśmiechnąć na widok jego zawiedzionej miny. Kiedy wróciłam do kuchni zmywał naczynia.- Mam coś dla ciebie.- Odwrócił się, wycierając ręce ścierką i dostał rzuconym przedmiotem w twarz.- Pocięłam twoją.- Patrzył chwilę zdziwiony, po czym zaczął się rozbierać. Nie mogłam oderwać wzroku od jego umięśnionego brzucha i klatki. Przestałam się wgapiać dopiero, gdy nałożył nową koszulkę.

-Dzięki. Skoro Kaja poszła na autobus, to jak dostaniesz się do szkoły? Motorem?

-Ah...jak ty mnie dobrze znasz- westchnęłam teatralnie, łapiąc się za pierś i oboje parsknęliśmy śmiechem.- A ty? Zostajesz?

-Wychodzę, muszę coś załatwić, jeszcze się zobaczymy- obiecał.

-No dobra- podeszłam do niego.- Chciałabym ci podziękować i przeprosić.- Moje wyznanie mocno go zaskoczyło. Stał z rozdziawioną buzią przez dłuższy czas.

-Co? To ja powinienem dziękować. Słyszałem jak mnie broniłaś.- Spłoniłam się i uciekłam wzrokiem. Co się ze mną dzieje?!

-Mimo wszystko przepraszam, że cię zaatakowałam. No i...dziękuję za pomoc, wtedy na radzie.-Wzięłam głęboki oddech, stanęłam na palcach. Pocałowałam go delikatnie. W policzek. Więcej nie mogę zrobić,skrzywdziłabym go. Pieprzona magia.

Tym razem to on dostał rumieńców.

-Lepiej już chodźmy, jeśli się spóźnię, Kaja zmyje mi głowę.

_____________________________________________________________________________

Zajeżdżający pod szkołę motor przyciągnął wiele spojrzeń. Chłopcy zafascynowani wpatrywali się w kierowcę. Haha, le mua! Robili zakłady, który z kumpli kupił jednoślad. Miałam na sobie czerwone trampki, jeansy, czarną bluzkę i koszule w czerwono-czarną kratę. Mogłam uchodzić za chłopaka dopóki nie zdjęłam kasku, a wtedy... Widzowie musieli praktycznie zbierać szczęki z chodnika. Nie zważając na wszystkie spojrzenia ruszyłam w stronę szkoły. Czasami nienawidzę jak tyle osób się na mnie patrzy. To krępujące.

Pierwsze zajęcia to dwie godziny w-f. Po dzwonku zebraliśmy się na hali. Trener miał donośny głos o niskim brzmieniu. Wyglądem przypominał pawiana. Na całym ciele rosły mu włosy. Były wszędzie!

-Słuchajcie młodzieży, z racji pierwszego miesiąca szkoły musimy zaliczyć test sprawnościowy.- Z każdej strony rozległy się jęki.- Jazda do kolejki! Kto pierwszy? Evans! Przekonajmy się czy dasz radę.

-Jeszcze się zdziwisz, małpoludzie- wymamrotałam pod nosem.- To co pierwsze?- dodałam głośniej.

-Szybkość. Masz 10 sekund na jak najszybsze klaskanie pod kolanami. Liczą się tylko te, które usłyszy maszyna pomiarowa. Gotowa? Start!

10 sekund później wszyscy wytrzeszczali oczy. Nie moja wina, kazali mi robić szybko. Kiedy chce potrafię wykonywać rozkazy, ale tylko jeśli mam powód i ochotę. Całe lata treningów przyniosły efekt. Belfer wgapiał się w wynik na ekranie. Zdezorientowany zerknął na mnie.

-Właśnie pobiłaś rekord szkoły. Najlepszy wynosił 40, ty masz 73!- Jego krzyk rozniósł się echem po sali.-  przecież to niemożliwe - wymamrotał pod nosem. -Trenujesz coś?

-Dosyć dużo ćwiczę.

-A tak konkretniej?- warknął.

-Sporty zespołowe, bieganie, sztuki walki i parę innych- jeśli to tylko możliwe ludzie wybałuszyli oczy jeszcze bardziej. Przypominali Chow-Chow'y z zatwardzeniem. Musiałam się mocno wysilić, żeby stłumić chichot na to porównanie.

Potem wykonałam pozostałe próby, zdobywając maksimum punktów. Całą drugą godzinę graliśmy w nożną. Byłam zdecydowanie lepsza od chłopców, a moja drużyna wygrała miażdżącą przewagą.

-Evans, zostań na chwilę- głos nauczyciela przebił się ponad radosne okrzyki i przekleństwa graczy.- Musisz wejść do drużyny- zażądał kiedy zostaliśmy sami. Oczy świeciły mu jak dziecku w Wigilijny wieczór.

-Przykro mi, nie mogę.

-Co?! Jesteś najlepszym graczem, jakiego miała ta szkoła!

-Już mam za dużo obowiązków, nie ogarnę jeszcze treningów.- Wyszłam ignorując jego protesty.

Reszta dnia minęła bez ważniejszych zdarzeń. W stołówce ktoś się porzygał na widok obiadu, podczas chemii spowodowali mały pożar, a na wychowaniu do życia w rodzinie wszyscy rzucali się prezerwatywami. Normalka.

Po zajęciach obiecałam Kai, iż spotkamy się przy lesie i poszłam na parking. Coś wisiało w powietrzu. Przekonałam się co, kiedy podeszłam do motoru. Na gładkim dotychczas lakierze wydrapane zostało jedno słowo. Suka.

MorderczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz