Rozdział 32

75 10 3
                                    

Perspektywa Viridiany

Zeszliśmy razem na śniadanie. Usiadłam na jednym z wolnych miejsc, ale mój mężczyzna nie pojawił się obok.

- Kastor? Wszystko w porządku?- Zaciągnął się głęboko powietrzem, oczy mimowolnie zmieniły kolor, a kły wysunęły się. Wstałam powoli i podeszłam do niego.

- Piekielnik? Co w twoim domu robi piekielnik, Wik?- zwrócił się do gospodarza.

- Sam nie wiem, Anastasia go tu sprowadziła.- Pociągnęłam nosem, a źrenice rozszerzyły się w szoku. Nie może być... Od lat nie czułam tego zapachu. Piekielnik? Że co?! Jakim, kurwa, cudem on tu jest?! On nie żyje!

- To niemożliwe...- Czułam, że oczy zmieniły swój kolor, a paznokcie zaostrzyły się delikatnie.- An? Jakim cudem GO czuję? Co tu się, do cholery, dzieje?!- krzyknęłam. Nerwowo zaciskałam i prostowała palce. W tym momencie w progu staną mężczyzna. Zauważyłam go dopiero, gdy się odezwał.

- Didi?

Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę. Oczy zaszły mi łzami, a serce stanęło na chwilę. To nie możliwe. Rzuciłam mu się na szyję, wybuchając płaczem. Uwiesiłam się na nim, oplatając go nogami w pasie. Objął mnie ciasno ramionami, wtulając twarz w moje włosy.

- Tak bardzo tęskniłem, malutka- pocałował mnie w czubek głowy. Z  gardła Kastora wydobył się niski pomruk. Wszyscy przyglądali się nam z zainteresowaniem. Wczepiałam się w mężczyznę, który nie miał prawa żyć. Nie przejmowałam się tym, iż teoretycznie przytulałam trupa. Najważniejsze, że tu jest i przytula mnie tak jak kiedyś. Płakałam mu w koszulkę, uwieszona na jego szyi.

- Myślałam, że nie żyjesz...- wychlipałam. Objął mnie jeszcze mocniej, nie pozwalając się odsunąć.

- Na początku też tak myślałem, a kiedy się obudziłem nikogo przy mnie nie było. Wtedy pojawił się jakiś mężczyzna. Piekielnik. Powiedział, że jest moim ojcem i to z powodu mojego pochodzenia nie umarłem. Wiesz już, że ja...

- Wiem, nie obchodzi mnie to. Tak bardzo tęskniłam. Kocham cię- postawiłam nogi na podłodze, ale dalej trzymałam ręce zaplecione na jego karku. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Cały świat zniknął na chwilę w momencie, w którym się pojawił, ale w tej sekundzie wszystko powróciło wraz z gniewnym warknięciem wampira. Obejrzałam się na mężczyznę, który szczerzył kły, a z jego gardła wydobywał się niski, ostrzegawczy warkot. - Kas, proszę, uspokój się...

- Mam być spokojny?! Kobieta, którą kocham do szaleństwa, nagle rzuca się na szyję jakiemuś piekielnikowi, któremu wyznaje miłość! Jakoś nie przypominam sobie byś zdobyła się na to, by powiedzieć coś takiego mi poza chwilą, w której o mało co nie umarłaś! I ja mam być spokojny?! Prawie cię straciłem i mam wrażenie, iż znowu tracę. - Podeszłam do niego, a chłopak dalej stał w progu. Zdezorientowany wpatrywał się w wampira.

- Didi?

- Nie teraz...- Kastor jakby nagle zamarzł, gdy się do niego zbliżyłam. Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Dotknęłam jego policzka, gładząc go delikatnie. Złożyłam krótki pocałunek na jego rozchylonych wargach. Dalej był zdenerwowany, ale powoli się uspokajał. Popatrzyłam mu głęboko w te piękne, zielone oczy, dalej głaszcząc twarz uspokajającym ruchem.

- Sama do końca nie wiem, jak to jest możliwe, ale... Kochanie, poznaj mojego brata. Dimitri, to Kastor. Mężczyzna mojego życia.

***

Dam , dam , dam! Z marchwi wstanie! Tfu... zmartwychwstanie. I jak?? Jest sens to ciągnąć??







MorderczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz