Rozdział 37

26.8K 2.8K 1.2K
                                    

Mrok dopadał mnie z każdą minutą coraz szybciej, oplatając moje ramiona i wdrapując się pod cienką bladą skórę. Krew czerniała tak samo jak ciemniały moje oczy. Czułam pustkę, niesamowitą niemoc. Ciemność ściągała mnie na samo dno i nie chodziło tutaj o brak widoczności, a ból, który doprowadził mnie do załamania. Załamał się mój świat, tok rozumowania, dosłownie wszystko. Zupełnie jak w matematyce, kiedy układasz równanie polegając na wzorze, ale po kilkunastu próbach okazuje się, że wybór wzoru był zły, ponieważ zasady jakie obowiązują są inne niż te, na których dotychczas działałeś. I nagle wszystko staje się niezrozumiałe, traci sens.

Policzki wyschły, bo ostatnia łza jaka po nich spłynęła, towarzyszyła błagającemu o litość Danowi. Gdy jego krzyk ucichł, płacz również znikł, bo wiedziałam, że to koniec. Przegrałam kolejną rundę. Opadłam na krzesło, westchnęłam i siedziałam cicho, czekając na dalszy ruch. Co mogłam więcej zrobić? Pozwolić mordercy żerować na moim cierpieniu? Dać mu satysfakcję? Zgodzić się na to, aby napawał się moimi prośbami? Nie, jego zabawa dobiegła do finału. Przeciwnik mnie złamał. Uderzył w najczulszy punkt i sprawił, że zapragnęłam umrzeć. Nie potrafiłam myśleć, że może wyjdę z tego i będę żyć mając na sumieniu swoich bliskich.

- Widziałam cię – drżącym głosem mówiłam – Twoje oczy zamknęły się, przestałeś oddychać – opisywałam, wracając do wydarzeń sprzed ponad pół roku – Jak ty...

Głośny śmiech dwóch osób – kobiecy oraz męski – rozbrzmiał w pomieszczeniu odbijając się echem. Szmery pozbawiały mnie skupienia, jakie starałam się za wszelką cenę utrzymać. Ktoś szurał krzesłem, a ktoś przechadzał się wokół mnie. Toczyłam wojnę ze swoimi zmysłami, aby poddały się mojej władzy i współpracowały, jednak mimo całej obojętności jaką postanowiłam zachować, niepokój wciąż mi towarzyszył dodatkowo zagłuszając własne myśli i podpowiedzi, które kierował mój rozum.

Palce wplotły się we włosy, po czym pociągnęły moją głowę w tył. O mało nie zachłysnęłam się własną śliną. Mały węzeł puścił tuż po jednym ruchu dłoni. Opaska, którą miałam na oczach spadła, a ja ujrzałam szary, zdobiony dziurami sufit. Nim szeroko uniosłam powieki i osunęłam głowę w dół, wzięłam głęboki wdech. Chwilę później widziałam już jego.

Nie zmienił się za specjalnie. Broda postarzała go o kilka lat, ale na pewno nie wyglądał na kogoś, kto nagle zmartwychwstał, chociaż najwyraźniej tak było, bo już nie wmawiałam sobie halucynacji czy koszmaru sennego. Byłam pewna, że widziałam go naprawdę. Był tylko... mniej zadbany niż zazwyczaj. Miał na sobie poszarpany t-shirt, a na ramiona narzuconą starą bordową bluzę w licznych zabrudzeniach. Do tego ciemne jeansy i adidasy, jakby Cassie rzekła „w słabym guście". Włosy miał do ramion, z przedziałem po środku. Zarośniety, z raną przy skroni siedział przede mną, lustrując mnie od stóp do głów.

- Naprawdę, Caitlin? – spytał – Byłaś aż tak głupia, żeby uwierzyć, że nie przewidzę zagrań mającego nierówno pod sufitem Logana?

Szybko rozejrzałam się po pokoju, ale poza mną, nim oraz kobietą stojącą przy oknie nie zauważyłam żadnego ciała czy osoby. To było istne szaleństwo. Bawił się ze mną, tworzył złudzenia i chciał, abym wierzyła, że zabija moich bliskich, bo liczył na odpowiedzi. Pytanie było tylko jedno: Czemu tak szybko skończył tę terapię, skoro nie dałam mu niczego, co spełniałoby jego oczekiwania. A może miał już wszystko, a ja nie zrozumiałam, czego tak naprawdę chciał? Osłabił mnie, może w tym tkwiło sedno. Nie ulżyło mi ze względu na brak ciał, bo to nie na tym kończyła się zabawa. On miał więcej rozrywki do zaoferowania, niż komukolwiek mogło się wydawać. Ta gra nabierała większego sensu. Każde słowo było istotnym, każde zagranie miało swoją historię, ruchy od początku do końca były przemyślane i zaplanowane. A ja obawiałam się, że pomijam najważniejsze szczegóły i tracę swoje szanse na przetrwanie.

Cień 2 - PułapkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz