Rozdział 21

44.6K 3.3K 1.8K
                                    

Jeśli szczęśliwe zakończenia kiedykolwiek znalazłyby swoje istnienie, korzystałabym właśnie z przepięknej pogody opanowującej Sydney, spędzając czas ze swoim ukochanym księciem.

Ale moje życie to niestety nie bajka, a szczęśliwe zakończenia nie istnieją, nie tutaj.

Minął tydzień. Pełne siedem dni, odkąd dowiedziałam się, że Ashton żyje. Co robiłam w tym czasie? Jak toczyły się moje losy? Oto odpowiedź. Moje życie lub ja zatrzymaliśmy się, pogrążając w ciszy, która zastąpiła rozmowy oraz czynności życiowe. Milczenie stało się moją nową przyjaciółką, która nie chciała mnie opuścić nawet na krok. Powinnam być szczęśliwa, że posiadam tak lojalnych przyjaciół czy może nie?

Siedziałam na podłodze, każdego dnia w tym samym miejscu. Uznałam to za rytuał. Gdyby nie fakt, że jakoś udało mi się stawać na nogi, aby znaleźć w prawie pustej lodówce cokolwiek do jedzenia, pewnie już leżałabym na ziemi martwa.

Na mojej skórze po trzech dniach przestały pojawiać się dreszcze z powodu zimnej terakoty. Mój organizm przyzwyczaił się do temperatury panującej w mieszkaniu. Nie przeszkadzał mi smród zmieszany z unoszącym się w domu powietrzem. Nie obchodziło mnie, skąd dochodził. Jakbym nie miała lepszych zmartwień; niestety miałam.

Przeziębiłam się, jeżeli chodzi o minusy całej tej mojej terapii szokowej, czy jak w ogóle mogłam nazwać siedzenie w jednym miejscu i wgapianie się w ścianę naprzeciwko. Ślęczałam na dnie, próbując odnaleźć siebie, a także powody, dla których powinnam wyjść z tego bagna. Wyobrażałam sobie, jak stoję na Time Square w Nowym Jorku. Ktoś biegnie do autobusu, ktoś pędzi do pracy, a ktoś inny po prostu przechodzi nie zwracając na mnie uwagi. Ludzie mnie mijają, skupiając się na sobie, bo u nich czas biegnie, natomiast mój zegarek w pewnym momencie zatrzymał się, jakby jego bateria wysiadła. A więc stałam, a oni szli zachowując się, jakbym była niewidzialna.

Kalendarz wskazywał środę, chociaż był czwartek kolejnego tygodnia. Właśnie w czwartek coś się zmieniło. Wstałam, a potem zebrałam resztki jedzenia z podłogi. Przeszłam chwiejnym krokiem do kuchni, odnalazłam śmietnik, gdzie zostawiłam jedzenie. Zaczęłam sprzątać. Sama do końca nie wiedziałam dlaczego to robię, ale potrzebowałam zmiany. Świat nadal był mi obojętny, wciąż milczałam i nie chciałam nikogo widzieć. Telefony urywały się. Znajomi z pracy, ciotka, Cassie, nieznane numery, a także zastrzeżone, których było najwięcej. Zgadywałam, że Ashton szukał kontaktu. W desperacji ukrył swój numer licząc, że tym razem odbiorę i zgodzę się na rozmowę.

Nie odpowiedziałam na żadną wiadomość. Zgrywałam osobę niedostępną; taką, która nie istnieje. Nikt mnie nie widział, a jedynie o mnie słyszał. Zabawne, jak szybko zmieniłam się z osoby rzeczywistej na fikcyjną w teorii.

Przez kilka dni zastanawiałam się, czego wszyscy ode mnie oczekują? Nie potrafiłam przyjąć Ashtona z otwartymi ramionami. To tak, jakby wbił mi nóż w plecy mówiąc „przepraszam, nie chciałem”, a ja odpowiedziałabym wtedy „nie szkodzi, nic się nie stało” albo jakbym dała mu drugą kulę do postrzelenia mnie, ponieważ za pierwszym razem chybił. Widząc jak umiera, przez moją głowę przeplatała się masa myśli. Byłam zagubiona, zrozpaczona i martwa psychicznie. Próbowałam się odbudować, odnaleźć, a gdy rozpoczęłam wspinaczkę on wrócił i zepchnął mnie ponownie na dno.

A ja nie umiałam się odbić, bo nie dane mi było uciec. Zamknięto mnie w tym świecie, niczym w pokoju bez drzwi czy okien. Wspomnienia mnie atakowały, Ashton wydzwaniał wraz z przyjaciółmi, a temat nie cichł.

Ale taki właśnie był Ashton. Pojawiał się, po czym znikał zostawiając tylko wydarzenia tkwiące w pamięci. Nieprzewidywalny, niemądry, pochopny i cwany. Nie pasował do mnie, a ja nie pasowałam do niego. Dlatego nasze drogi nie splotą się w żadnym wypadku.    

Cień 2 - PułapkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz