VIII: I don't care how may times it takes to get through to you

159 14 4
                                    

Nad ranem zadzwoniłam do Austina, po czym przeszłam się na spacer do jego domu. Alan oczywiście był i siedział w swoim pokoju. Aust potwierdził informację o jego wczorajszym wyjściu i o tym, że to on opowiedział o mnie Beau. Niczego więcej się nie dowiedziałam. Zapukałam do drzwi pokoju. Nikt mi nie odpowiedział, ale uznałam to za zgodę na wreszcie.

- Kim jest Martin? - spytał, gdy tylko mnie zauważył. Siedział na swoim łóżku, ponownie i musiał wcześniej robić coś na telefonie, gdyż widziałam, jak rzucał go obok siebie.

- Nooo wokalistą Coldplaya? Chris Martin, chodziłam z nim do klasy. Chyba nie znam żadnego innego Martina. - odpowiedziałam, bo nie mogłam zdradzić, że wiem, że chodzi mu o wczorajszy wieczór.

- Doskonale wiesz, że nie o to mi chodzi. Gdzie byłaś wczoraj wieczorem?

- Co to, przesłuchanie? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. I w domu. Razem z Joy. Oglądałyśmy telewizję. Supernatural tak dokładniej.

- Tak, jasne. I wcale nie było cię w zatłoczonym klubie, wcale nie szlajałaś się tam z jakąś lesbą i facetem w garniaku.

- Definitywnie nie. Joy może potwierdzić, oglądałyśmy Supernatural. A nawet jeśli, to myślałam, że nie wychodzisz z domu?

- Ugh, jesteś taka irytująca!

- To nie jest to, co zazwyczaj do mnie mówiłeś. Nigdy nie przeszkadzało ci to, że jestem inteligentna i potrafię zadać bolesne pytania, na które nie będziesz umieć znaleźć odpowiedzi...

- Odwal się ode mnie. Zapomnij! Nie potrafisz?

- Nie. Nie potrafię. Kocham cię. I nie przestanę. I nie obchodzi mnie jak długo czasu zajmie mi dojście do ciebie. Zrobię to. Zobaczymy się pewnego dnia i znów będziemy razem.

- Nigdy nie...- Przerwałam mu po prostu wychodząc. Niby wiem, że robi to wszystko, żeby mnie chronić, ale i tak boli. Zeszłam na dół, do Austina. Wyglądał na zmarnowanego.

- Wszystko się ułoży. Nie martw się o to.

- Czy ci ludzie z tej org...

- Nie mogę ci nic powiedzieć Austie. Na razie musimy się pożegnać. I chyba zapomnieć o spotykaniu się z Alanem. Przynajmniej ja... - Pożegnałam się z wysokim wokalistą i ruszyłam w drogę powrotną. Spacerkiem zajmowało mi to około czterdziestu minut. Przed domem zastałam ciężarówkę z moimi rzeczami. Przywitałam się z Johnem i Mliesem oraz Brendonem i Dallonem, którzy najwyraźniej przyszli mnie pocieszać, ale natrafili tylko na wypakowywanie moich rzeczy, więc postanowili się przyłączyć. Gdy przyszłam, akurat John dzwonił po gościa, któremu miał oddać ciężarówkę. Moje rzeczy zostały wypakowane.

Wszystkie meble, które stały w pokoju do tej pory zostały przeniesione na jedną stronę, a moje na drugą. Pokój był ogromny, więc spokojnie się w nim zmieściły. Joy już urządziła obie części, choć na podłodze wciąż stały pudła z mniejszymi rzeczami, moimi ubraniami i zapewne zdjęciami. Lights akurat ścieliła moje łóżko, a Joy stawiała ostatnie pudło na stosie, gdy weszłam, Dallon i Brendon za mną.

- Ta dam! Jak się podoba? - zakrzyknęła Lights, gdy tylko mnie ujrzała.

- Jest pięknie. Nie mogło być lepiej... - odpowiedziałam. Szafa stała przy ścianie obok drzwi, moje ogromne łóżko obok niej, biurko pod oknem, ogólnie wszystko było ułożone podobnie do stanu sprzed mojego wyjazdu. No, tyle że po drugiej stronie stało łóżko Lights i szafa z jej rzeczami, reszta mebli, które wcześniej tu stały została wyniesiona, zapewne na strych.

- Dziękuję wam bardzo. - powiedziałam, przytulając się do pierwszej lepszej osoby, którą okazał się Brendon.

- Oj no, ja tylko to wnosiłem. To Joy i Lights wszystko urządziły. - odpowiedział.

- No, nie wszystko. Twoje ubrania i zdjęcia i wszystkie dekoracje są jeszcze w pudłach, sama się tym zajmiesz. - odpowiedziała Joy. - Wzywają mnie do redakcji, więc życzę miłego popołudnia i do zobaczenia. - dodała po chwili i wyszła z pokoju. Kilka sekund potem zadzwonił telefon Dallona i również on wyszedł, tłumacząc się tym, że umówił się ze swoją dziewczyną, Brezzy, która czeka na niego już od pół godziny w restauracji, gdzie mieli się spotkać. Więc raczej bardziej wybiegł, prawie zabijając się na schodach, niż wyszedł, ale mniejsza o to. Lights również wyszła, obiecała, że ugotuje dzisiaj obiad. Powiedziałam, że jej pomogę, na co ona, że nie trzeba i żebym trochę odpoczęła, bo to musiał być męczący poranek.

Rzuciłam się więc na łóżko i wtedy dotarło do mnie, jak bardzo miała rację. Możliwe, że nigdy więcej go nie zobaczę...

- Williams, Williams, Williams. Nie załamuj się. Ty to przecież ty. W końcu i tak wszystko się ułoży i będziesz się z tego śmiać. - stwierdził Brendon siadając na skraju łóżka.

- W jaki sposób się ułoży twoim zdaniem? Ona nim zawładnęła, nigdy już go nie zobaczę i jeszcze do tego wrobią mnie w morderstwo! - wykrzyknęłam w złości, dopiero potem zorientowałam się, że wyjawiłam tym samym sekret. Pozostawała nadzieja, że on też wiedział coś o organizacji i wiedział skąd mam te informacje.

- Więc już wiesz... - Moje nadzieje się ziściły.

- Tak. Więc ty nie musisz dawać mi złudnej nadziei, nie będzie lepiej, będzie tylko gorzej. Gorzej z każdym dniem, gorzej z każdą sekundą. Nie oszukujmy się Bden, stracę go!

- Gdzie się podział twój wieczny optymizm? Gdzie ta chęć walki, gdzie bunt przeciwko losowi?

- Wyparowały. Umarły wraz z moją matką. Pogrzebane wszystkie moje nadzieje, wszystkie marzenia. Wszystkie emocje. Cała miłość. Zniknęły. - odpowiedziałam. Chyba nie mógł zapanować bardziej ponury nastrój. Ciemnowłosy postanowił postąpić o krok dalej w pocieszaniu mnie i przytulił. Wtuliłam się w niego, jednocześnie starając się uspokoić i opanować. Byłam wściekła przez całą tę sytuację, wściekła przez moją bezsilność i beznadziejne położenie. Miałam ochotę krzyczeć, mordować, ale jednocześnie płakać i popełnić samobójstwo.

- Co my zrobimy Brendon? Jak mogę go uratować? Czy w ogóle jest jakikolwiek sens w ratowaniu go? Po co to wszystko?

- Nie histeryzuj. I odpowiedz sobie na jedno, bardzo ważne pytanie: czy go kochasz? Czy wciąż czujesz to samo? Czy mu ufasz? - Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Kocham? Tak, ale to nie to samo. Czy ufam? Aktualnie nie mam ku temu powodów, on na pewno nie ufa mi. Ale mimo to wierzę, że udaje nienawiść do mnie tylko po to, aby mnie ratować.

- Nie do końca. Ale to prawdziwa miłość, przynajmniej mam taką nadzieję.

- Więc czym się przejmujesz? Nie stracisz go, wasza miłość przetrwa wszystko. Uprzedzając twoje kolejne zamartwianie się losem i przyszłością: czyż nie myślałaś o nim każdego dnia przez te ostatnie lata?

- Tak.

- Jesteś jego, on jest twój. Nie ważne ile razy się pokłócicie, ile razy się wzajemnie zranicie, zdradzicie, któryś z was przepłacze całą noc, pewnie i nie jedną, ale w gruncie rzeczy macie siebie i doskonale wiem, że gdy tylko któreś się załamie, drugie przyjdzie go uratować.

- Lata terapii dałyby mniej niż ten wykład. Jesteś najlepszy.

- Przesadzasz niegdyś rudowłosa. Okay, nie depresujmy, trzeba urządzić twój pokój! - wykrzyknął z radością. Możliwe, że była to tylko udawana radość, ale oboje wzięliśmy się do roboty. Ja zajęłam się wypakowywaniem ubrań i wkładaniem ich do szafy a on wypakował wszystkie zdjęcia. W międzyczasie oczywiście musiał je wszystkie przejrzeć i powspominać stare czasy, potem gdy rozłożył już zdjęcia na ziemi, dorwał moją gitarę i zaczął na niej grać. Jego głos wciąż był tak samo powalający. Uśmiechnęłam się, słysząc go.

Gdy ubrania były już w szafie, zdjęcia w większości na ścianach, a taśma klejąca na Brendonie, Lights przyszła nas zawołać na obiad. I jeszcze raz muszę pochwalić jej gotowanie.

Po obiedzie dostałam SMS-a od tego samego nieznanego numeru co wczoraj. Czyli od Beau, którego szybko zapisałam w moich kontaktach. Prosił o kolejne spotkanie i że Lights również ma przyjść, mają dla nas zadanie. Brendon i tak już wychodził, więc po jego wybyciu poinformowałam Valerie o SMS-ie. Zebrałyśmy się i po kilku minutach wyszłyśmy z domu, zmierzając do wyznaczonego miejsca, czyli kina nieopodal domu Joy.

Na ławce nieopodal kina zobaczyłyśmy znane nam już postaci Beau i Erica, więc przysiadłyśmy się do nich.

- Okay, co tam dzisiaj? - spytałam po tym, jak już się przywitaliśmy.

- Po pierwsze proponuję, abyś ścięła i przefarbowała włosy. Będzie im trudniej cię rozpoznać. Ciebie Lights tyczy się to samo. Co do reszty to musicie śledzić znajomego prawnika Sylvii. Będzie właśnie w tym salonie fryzjerskim po drugiej stronie ulicy. Proponuję się tam udać, są świetni w swoim fachu, więc nie zrobią wam katastrofy na głowie. Zostawiam was z Erikiem, tak dla pewności, że prawnik nie ucieknie wam, gdy będziecie na fotelach fryzjerskich.

- Dobra. Śledzimy go. Mamy wydobyć jakieś konkretne informacje, czegoś się dowiedzieć? - spytała Lights po tym krótkim monologu Beau.

- Gdzie pracuje i którzy policjanci są po jego stronie. Poza tym spotyka się dzisiaj z Sylvią w tym kinie, pod którym właśnie się znajdujemy. Wypadałoby posłuchać, co mają do powodzenia. Eric ma posłuch, wystarczy, że któryś z was mu go założy i w bazie będą słyszeć wszystko, co się dzieje wokół niego. Dobra, spadam, jak coś to z pytaniami do Erica. - Pożegnał się z nami i wyszedł. Zostałyśmy z Erikiem i w trójkę natychmiast pomaszerowaliśmy do salonu fryzjerskiego.

- Rozumiem, że zostałeś naszym prywatnym obrońcą? - zaśmiała się Lights.

- Na razie na to wygląda. Ale prawdopodobnie zajmie się wami Ash, jak tylko wróci z urlopu. - odparł. Nie wypytywałyśmy kto to Ash, tylko weszliśmy do salonu i usiadłyśmy na jednej z miękkich kanap. Nasz prywatny obrońca usadowił się na fotelu nieopodal i wskazał nam na tego, kogo mamy śledzić, prawnika. Jedna z fryzjerek, która akurat była wolna od razu podeszła do nas i zapytała, czego sobie życzymy. Co do życzeń to pierwsza na fotel ruszyła Lights. Zażyczyła sobie przefarbowanie włosów na platynowy blond i zaczesanie ich na prawą stronę. Po godzinie męczarni na fotelu (i moich ambitnych rozmów z Erikiem na temat wpływu ruchów gwiazd na poranne ułożenie włosów) usiadła obok mnie, bo musiała czekać, aż kolor się przyjmie. Fryzjerka zaprosiła na fotel mnie. Poprosiłam o ścięcie moich włosów do uszu mniej więcej i przefarbowanie ich na niebieski kolor. Był to drastyczny krok w stosunku do tego, że pozwalałam im rosnąć i nie farbowałam ich od ponad trzech lat. Kątem oka obserwowałam przez cały czas naszego prawnika, który miał jakieś skomplikowane zabiegi twarzy i włosów. Był zadbany, miał ciemne włosy i był dość przystojny. Na oko miał może trzydzieści lat.

Dwie godziny później nasze fryzury były już gotowe, a prawnik wciąć jeszcze był męczony przez kosmetyczkę. Lights wyglądała olśniewająco, choć chyba wolałam ją w ciemniejszych włosach. Podobały mi się moje krótkie, niebiesko-zielone włosy. Były świetne.

Akurat, gdy płaciłyśmy, prawnik wreszcie był skończony. Okay, powaliłby na kolana nie jedną dziewczynę, ale to zdecydowanie nie mój typ. Uśmiechnął się do kasjerki uwodzicielsko, gdy podawał jej idealnie wyliczoną sumę, którą musiał zapłacić za pięć godzin w salonie piękności. Następnie wyszedł. Wyszliśmy chwilę po nim i zmierzaliśmy w dół uliczki, śmiejąc się dla niepoznaki, ale wciąż uważnie obserwując każdy jego ruch. Weszliśmy za nim do jakiegoś centrum handlowego.

- Dobra, ktoś musi mu wreszcie założyć ten podsłuch. - stwierdziłam.

- Ja się tym zajmę. - Uśmiechnęła się Valerie odbierając mały mikrofonik na szpilce od Erica. Następnie poszła do pierwszej lepszej kawiarni i zamówiła herbatę na wynos. Nie wiedziałam jaki plan wykiełkował w jej głowie, ale mam nadzieję, że zadziała. Następnie szła z herbatą i przeglądała coś na telefonie. Ja i Eric siedzieliśmy na ławce i przyglądaliśmy się jej akcji, wymieniając co chwilę jakieś ironiczne uwagi na temat ludzi przechodzących obok nas. Zrozumiałam, po co to wszystko, gdy wpadła niby przez nieuwagę na naszego prawnika. Oczywiście herbata rozlała się na nią i na jego marynarkę.

- Ojej, tak bardzo przepraszam... - Usłyszałam jej głos. - Wytrę to, naprawdę nie chciałam. - Kontynuowała, wyciągając chusteczkę z kieszeni spodni i wycierając marynarkę i zapewne umieszczając w jednej z jej kieszeni mikrofonik.

- Zostaw mnie dziewczyno! - odparł, odwracając się od niej.

- Cham! - krzyknęła za nim Lights, agresywnie obróciła się na pięcie i ruszyła w naszą stronę. - Misja zakończona sukcesem. - uśmiechnęła się, gdy siedziała już obok nas.

- Okay, dziewczyny, nowa misja. Ktoś doniósł Sylvii, że Hayl to Hayl i że wczoraj to też była Hayl. Teraz to zbyt ryzykowne. Więc Hayley musisz sobie spokojnie wrócić do domu, a ty Lights idziesz z Beau do tego kina na dalsze przeszpiegi. Zgoda?

- Jasne. Odwieziesz mnie? - spytałam jeszcze. Jakoś nie miałam chęci wracać do domu z buta.

Pół godziny później patrzyłam przez okno na Lights, czekającą przed kinem na Beau. Nasz prawnik też czekał gdzieś niedaleko niej. Eric odwiózł mnie pod dom, podziękowałam mu i się z nim pożegnałam, po czym weszłam do domu.

Zastałam tam zdziwionego Johna.

- Bardzo ładne włosy. Brakowało mi ich kolorowości. I gdzie byłaś? Kto cię odwiózł? Gdzie Lights?

- Dziękuję. No u fryzjera, razem z Lights, która aktualnie jest w kinie ze swoim przyjacielem, ja stwierdziłam, że nie czuję się najlepiej, więc wróciłam do domu. Odwiózł mnie jej kolega, Eric.

- Okay, przyjmuję to wyjaśnienie. - Po tej krótkiej wymianie zdań poszłam na górę.

Skończyłam dekorowanie pokoju, była gdzieś tak dziewiętnasta i wtedy Mlies wpadł do mojego pokoju, mówiąc, że jakaś pani do mnie przyszła. Zdziwiłam się, nie czekałam na nikogo. Niepewnie zeszłam na dół i zobaczyłam jakąś nieznaną mi dziewczynę rozmawiającą z Joy. Najbardziej przyciągały jej włosy, które były w połowie czarne, w połowie czerwone. Miała lekki makijaż, była ubrana w czarne trampki, czerwone rurki, biały T-shirt i jeansową kurtkę z rękawem do połowy łokcia. Uśmiechnęła się lekko złowróżbnie na mój widok.

- Hayley Nichole Williams? Przynoszę złe wieści. - Zaczęła. Kiwnęłam głową, mówiąc, aby kontynuowała. - Wiedzieli. Złapali ich. - powiedziała dziewczyna.  


Fairly Local II: We're On Borrowed Time [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz