XVIII: You can drag me through Hell If it meant I could hold your hand

109 9 7
                                    

  Leżałam, wpatrując się w sufit. Ocknęłam się już kilka godzin temu. Przed chwilą się obudziłam, z powodu emocji byłam tak wykończona, że nie miałam innego wyjścia jak tylko iść spać. Odwróciłam głowę w prawą stronę i zobaczyłam czerwone cyfry zegara, które były jedynym światłem w pogrążonym w ciemnościach nocy pokoju. Czwarta rano. Cudownie, przespałam osiem godzin, to chyba jakaś tam wystarczająca ilość snu na dobę czy coś, prawda? W każdym razie wciąż czułam się beznadziejnie, więc postanowiłam zasnąć raz jeszcze.

W snach widziałam płomienie przecinające ciemne, nocne niebo. Słyszałam krzyki, lecz nie mogłam rozpoznać głosów. Słyszałam śmiech, który nie był radosny. Złowieszczy, zamrażający krew w żyłach, ale na pewno niewesoły. Widziałam płonące szczątki. Szczątki ludzi. Ostatnią sceną, którą z niego pamiętam była Sylvia i błysk w ciemnym oku Brendona...

Teraz gdy się obudziłam, było już jasno. Zegar wskazywał godzinę jedenastą... Zaraz? Jedenastą? Dlaczego było tu tak cicho? O tej porze w bazie zazwyczaj wszyscy drą japę, kłócą się albo coś, a teraz panuje tu martwa cisza, zupełnie jakbym była tu jedyną osobą.

Podniosłam się z łóżka i z automatu ruszyłam w stronę pokoju, gdzie leżał Alan. Nie miałam specjalnie daleko. Upewniłam się, że śpi, po czym ruszyłam w stronę kuchni, gdyż mój żołądek zaczął się już dopominać o jakiś porządny posiłek. Sytuacja z wczoraj się powtórzyła, nie zastałam tam nikogo, ale nie zważałam na to i zrobiłam sobie kilka kanapek, które następnie skonsumowałam. Gdy odkładałam talerz do zlewu, na blacie dostrzegłam kartkę zapisaną charakterystycznym, pochyłym pismem. Brendon. Chwyciłam kawałek papieru i przeczytałam.

"Hayl, to do ciebie. Nie zastanawiaj się, gdzie wszyscy jesteśmy. I nie obwiniaj się. Miej nadzieję, że to my wygramy."

Odgarnęłam włosy w tył. Nie zrobili mi tego... Nie mogli mnie tu zostawić. Nie mogli sami wyjść, żeby zamordować Sylvię. Oparłam się o blat i zgniotłam kartkę w kulkę, a następnie cisnęłam nią przez kuchnię. Zrobili to. Zostawili mnie. I poświęcają się w mojej sprawie. Wszyscy. Obok mnie na blacie leżał kuchenny nóż. Podniosłam go, a potem odłożyłam. Nie zrobię tego, nie jestem do tego zdolna.

Muszę znaleźć jakiś zdrowy sposób na poradzenie sobie z emocjami. Alan. On mnie wysłucha. Powróciłam więc do wcześniejszego celu mojej podróży. Chłopak wciąż spał, ale mimo to usiadłam przy nim i zaczęłam mówić.

- Opuścili nas. Zostawili. Poszli poświęcić swoje życie za nas. Zniszczą Sylvię i pewnie sami przy tym zginą. Nigdy tego nie chciałam. Już wystarczająco dużo osób przeze mnie zginęło. O cztery za dużo. Nie wiem, czy mnie słyszysz. Powinieneś. Słuchaj, kocham cię. Mimo wszystko. Ale wiesz co? Nie jestem warta tego całego cierpienia, które powoduję. Nigdy go zresztą nie chciałam. Nie jestem pewna, czy wiesz, że do ciebie mówię. Może powinnam spróbować cię obudzić? Oni pewnie już tam giną. Nie wiem, kiedy wyruszyli, ale chyba już dotarli do bazy głównej Sylvii, nie uważasz? - W tym momencie mój głos już się ordynarnie załamał i odmówił posłuszeństwa. Zebrałam się w sobie. On mnie nie słyszał, a na pewno nie odpowiadał. Nie reagował. Może powinnam już iść? Może w ogóle nie powinnam się tu była pojawiać znów. Może powinnam była skoczyć wtedy z bloku. Pięć lat, które przeżyłam na darmo. Pięć lat, w których zniszczyłam życie kilku ludzi, przez które czterech ludzi straciło życie. Otworzyłam usta, chciałam coś jeszcze powiedzieć, choć nie liczyłam już na mój własny głos.

- Powiedz coś, zaczynam z ciebie rezygnować. Będę tą jedyną, jeżeli chcesz. Pójdę za tobą wszędzie. Powiedz coś, rezygnuję z ciebie. - Przypomniałam sobie tekst piosenki usłyszanej pewnego razu w radiu. Tak, chyba to chciałam mu powiedzieć. Otworzył oczy. Raz jeszcze mogłam się przyglądać czekoladowym tęczówką, które zawsze tak uwielbiałam.

- Jasne, że cię słyszę, ale mam takie dziwne coś, zupełnie jakbym był w śpiączce, że czasem po prostu nie mogę się odezwać. - Usłyszałam z jego ust. Uśmiechnęłam się lekko. Czy to, co czuję w sercu to wciąż miłość?

- Jesteś warta wszystkiego. I nie myśl, że to twoja wina. Oni wszyscy walczyli z Sylvią jeszcze zanim się pojawiłaś i robiliby to, gdybyś się nie pojawiła. Śmierć Beau, Elliotta i Matta tylko przyspieszyła reakcję, taki katalizator trochę. Wrócą. Wszyscy. Zobaczysz. A teraz, Hayleys, mogłabyś, proszę cię, przynieść mi wody? - Kiwnęłam głową i ruszyłam po zamawiany produkt.

Fairly Local II: We're On Borrowed Time [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz